ODTĄD – DOTĄD
Zastanawiałem się ostatnio jakim wpisem chciałbym rozpocząć Nowy Rok. Gdzie tym razem Was zabrać, jakim słowem opowiedzieć, które refleksje z życia przywołać… A obraz? By był bliski, by dopełniał myśli, może choć w drobnym szczególe, detalu, by sięgnął w głąb mnie… Nas… wszystkich czytających…
Czas… powroty, rozstania, wspólne radości, pojedyncze już czasem łzy… Ot, wybory, kolejne drogi, by za zakrętem światełko łatwiej dostrzec, zrozumieć mocniej, wsparcie trwalsze odnaleźć. Życie i o życiu, choć może odrobinę odmiennie, nawet przewrotnie, jakby pod włos, pod wiatr, wbrew czasem sobie…
Roztocze. Ileż w tym słowie wspomnień, a jak wiele tajemnicy… nieodkrytych jeszcze ścieżek, nowych twarzy, zapachów, dźwięków, smaków, kolorów, uczuć…
I choć ten Nowy, dopiero od kilku godzin zaczął się rozkręcać, z kolejnymi dniami nabierze rytmu, znaczenia, barw, to chcę rozpocząć Go od zatrzymania. Może nawet zadumy. By spojrzeć też przez ramię. By odnaleźć zagubione wątki, radości, marzenia, nierzadko sens w pomyłkach czy przeoczeniach.
Mimo, iż wpis ten znakomicie mógłby znaleźć swe miejsce na innej półce – Z Naszej biblioteczki – niejako z rozmysłem zamieszczam go w blogowym Pamiętniku, bo tak jak książka, o której chcę wspomnieć – poświęcić jej miejsce – wymyka się wszelkim schematom czy definicjom, tak wpis ten z przyczyn osobistych jest mi szczególny, wybrzmiewać będzie jeszcze we mnie długo po jego opublikowaniu, a Roztocze już zawsze będzie w sercu miało swoją wyjątkową przestrzeń.
Pragnę więc ukazać Wam Roztocze tym razem inaczej… słowem Pana Roberta Gmiterka z Jego książki zatytułowanej: ,,Na Roztoczu – przewodnik metaforyczny”. Dopełnieniem tych treści, pozwólcie by stały się Nasze obrazy. W nich wszystko co ważne, co kształtuje, wytycza, zamyka w pewne ramy. Niejako ODTĄD – DOTĄD.
Panie Robercie, wprawdzie Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego wypada 21 lutego, to już dziś – skromnie również tym wpisem – pragnę Serdecznie Podziękować, za niecodzienny Prezent, jakim jest Pana literatura. Dziękuję!!!
I aż chce się teraz przysiąść na kamieniu… na Roztoczu… by poznawać tę Krainę niespiesznie, kartka po kartce, zakręt za zakrętem, przymykając oczy, by treść i obraz odpowiednie miejsce w sercu odnaleźć mogły. By wybrzmieć do końca mogły w ciszy, by nie zakłócał ich żaden zbyteczny głos.
,,Na Roztoczu – przewodnik metaforyczny… cóż począć z przewodnikiem, który choć prowadzi po drogach rzeczywistych, mocno osadzonych w środowisku geograficznym i opartych na materiałach źródłowych, to jednocześnie zmienia kierunek i gęstość czasu, przekraczając fizyczne i metafizyczne granice świata. Mówi nam, że nie ma jednej drogi, że musimy wybierać, poszukiwać, że istniejemy w wielu wymiarach, że cały świat wokół, zdawałoby się, że tak dobrze już rozpoznany i opisany, jest światem nieprzedstawionym. Cóż począć z książką, która wciela się w swego czytelnika i nakłania go do stwarzania Uniwersum da capo al fine, do poszukiwania siebie pod podszewką świata? A może powinniśmy odwrócić kierunek pytania i zapytać, co książka zrobi z nami i gdzie zaprowadzi nas przewodnik?
To podróż w bliskie, a równocześnie dalekie i zapomniane rejony pełne iluminacji, o których starożytni pisali na cienkim płótnie mapy: hic sunt leones. To odkrywanie w przestrzeni rzeczywistej detali i zmarszczek należących do sfery imaginacji. To podróż do źródeł rzek i słów, pełna metafor, fotografii i literackich tropów. Podróż przez jednoczesność wszystkich możliwych czasów i ludzi. Przez siedem mitycznych kręgów Roztocza i wielki krąg Uniwersum. To wreszcie najważniejsza, duchowa podróż w głąb siebie.”
,,Cyrylica jest stworzona dla kamienia, a kamień dla cyrylicy. Jej prostota, surowe piękno, odciskają się w nim głęboko. Tam, gdzie po antykwie łacińskiej nie został nawet ślad, tam cyrylica, choć ledwie wyczuwalna pod opuszkami palców, da się jeszcze przeczytać. Nawet z tych kamieni, które od ponad stu lat są wystawione na wiatr, deszcz i mróz, skruszone przez zwalone drzewo, połamane ludzką ręką, zagrzebane w ziemi, w mchu miękkim, w kłującym igliwiu sosen. A kiedy się taki kamień podniesie, oczyści i poprawi dłutem nikły, choć wiadomy, kształt liter, to wszystko czyta się od nowa z anielskiej księgi, jakby przed chwilą pisane było: Pamiątka wojny w roku 1914 – 1915.
Cyrylica do czytania jest najlepsza. Tu po drodze, na krzyżach w całej okolicy cyrylica. Najpierw obca, nieznana, z czasem coraz bliższa. I język, który zapisuje, staje się coraz bliższy, znajomy. Czasem pomieszany, poplątany z naszym, czasem osobnym nurtem idący, ale tutejszy, roztoczański, starohucieński, bruśnieński. W tym kręgu to z niego, z ukraińskiego, będziemy czytać. Będziemy przełamywać go polskim i niemieckim, z rzadka dobiegnie do naszego ucha echo hebrajskiego i jidysz. Tak jak to wszystko trwa tu w kamieniu poza kamieniem w nazwach łąk, lasów, w imionach cmentarnych, na mapach topograficznych i metafizycznych.
Zanim skręcimy w prawo, na cmentarz, zanim zobaczymy wyłaniające się zza wzgórza białe kamienne figury, schodzące w dolinę pod omszały kamienny mur otaczający drewnianą, krytą gontem cerkiew.
Zanim rozkołyszemy serce dzwonu na dzwonnicy stojącej nieopodal, musimy się otworzyć na świat Roztocza. Musimy zrozumieć, że nic tu nie jest nazwane raz na zawsze, że wszystko się miesza, przekrzykuje, chłonie, zmienia. Że to tygiel, w którym wytapia się unikalny świat. Unikalny kryształ. Delikatny ale niezniszczalny. Obecny w każdym centymetrze sześciennym tutejszego powietrza. W każdej literze wykutej w bruśnieńskim kamieniu. W każdym istnieniu i nieistnieniu. Zapisany w imionach tutejszych i przyjezdnych. Tubylców i podróżnych, w żelbetonie ,,mołotków”, jak dzisiejsi nazywają schrony Mołotowa, obcych naturze i jej wrażliwości. W tym tyglu jest miejsce i czas na wszystko i dla wszystkich. Kiedy to zrozumiemy, zobaczymy wyraźniej i będziemy mogli rozkołysać dzwon, którego nie ma, na dzwonnicy, która przepadła, przy cerkwi, którą rozebrano w latach pięćdziesiątych XX wieku. Będziemy mogli iść każdą drogą do każdej wsi i wszędzie znajdziemy zrozumienie.
Krzyże schodzą ze wzgórza. Idą na zachód. Zbiegają w dół, jakby spieszyły się na nabożeństwo do cerkwi. Na panichidę. Śpieszą się i ociągają zarazem. Kamień bieleje w słońcu, błyska kolorem kości słoniowej między sosnami i młodymi grabami. A one idą szerokim wachlarzem na górze, w środku starsze, gęsto przy sobie, z największym, ponad dwumetrowym, ciosanym z jednego kamienia, dołem pojedyncze, młodsze, rozbiegają się, zatrzymują na kutym, metalowym ogrodzeniu pierwszego nagrobka.
(…) Unikatowe imiona. Unikatowe nazwiska. Unikatowe nagrobki. Druga wojna światowa, tak jak i pierwsza, zostawiła na wsi pamiątkę. A po akcji ,,Wisła” cmentarz, pamiątkę po wsi. Jest w nim coś z legendarnego cmentarzyska słoni. Do takich miejsc przychodziły samotne, opuszczone, starte z powierzchni ziemi i map wioski, aby położyć się pod mchem, pod igliwiem, pod bukowymi liśćmi, w barwinku i mgle. Dzisiaj, po tym jak Światłoczułość i Stowarzyszenie Magurycz własnymi i ochotniczymi siłami wydobyło spod mchu, zrekonstruowało i postawiło do pionu większość z pozostawionych tu bruśnieńskich figur, cmentarz się podniósł, śmiało stoi pośród żywych drzew. Przywrócony do życia, opowiada o życiu.”
,,Szczegół; drobiazg, drobnostka; drobny element architektoniczny, pisze o ,,detalu” Władysław Kopaliński w Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych z almanachem. Zwykle dostrzegamy i doceniamy go w architekturze, w owej sztuce wznoszenia domów, która zaczyna się na desce kreślarskiej od wyobraźni, papieru i ołówka, a kończy przy głównej ulicy miasta w kamieniu, betonie, szkle i stali. A jako że dzisiejszy krajobraz architektoniczny jak ognia unika detali, tych indywidualnych, pracochłonnych linii papilarnych architektury, to kolekcjoner szczegółów szuka ich i znajduje w miejscach historycznych. W tej warstwie przestrzeni i czasu, która tworzy zabytkową już, w naszym mniemaniu, tkankę miast, miasteczek i wsi. Z naszej strony, ze strony słów, które z czasem poszerzają swoje, wydawałoby się, i tak już dość rozległe dziedziny, pragniemy dodać do kolekcji detali, do systematyki drobiazgów, do definicji drobnostek, drobny element krajobrazowy. Szczegół, który młyny boże, mieląc powoli przestrzeń pogranicza, pominęły, nie skruszyły na pył w swoich żarnach. O ile detale, które istniały niegdyś w drewnie, w ażurach cierpliwie drążonych przez korniki, co do jednego (z wyjątkiem tych, które cerkiewna architektura sakralna przyjęła pod swój dach, ukryła przed grabieżą w sanktuarium) przepadły w ogniu, w powietrzu i w wodzie, o tyle te, które powstały z kamienia, z tego samego kamienia, co kamienie młyńskie, zdołały się uchować. Czy to przez podobieństwo materii i ducha (jedna ziemia, jeden kamień i na kamienie młyńskie i krzyż, jakże więc tak, czy można zabić brata swego rodzonego Abla?), czy też przez odroczenie wyroku, bo nie sądzimy, że ten, który widzi wszystko, nie widzi detali.”
,,Śpieszmy więc do nich i opisujmy (,,Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie / Kto cię stracił…”), bo kiedy je stracimy, będziemy po nich tęsknić.”
,,Kamienny mur porasta mech. Wnika we wszystkie szczeliny, i pory grubo łamanego wapienia. Gdyby nie on, mur rozpadłby się już dawno, a jego kamienie trafiłyby w fundamenty obórki, domu albo sklepu. Jednak mech spaja mur mocniej niż niejedna współczesna zaprawa murarska. Tu i tam pojedyncze kamienie zsuwają się wprawdzie, ale nawet leżąc obok, są częścią całości. Wystarczy też oprzeć o mur inny kamień, złamany krzyż z nagrobka, wypalony znicz, by ten językami i korzonkami mchu sięgnął po nie. I to, co przylgnęło do niego, wydawałoby się, na chwilę, zostaje na zawsze i biegnie razem z murem dookoła cerkwi, do utraty mchu. Chroniąc sferę sacrum, chroni wszystko, co wokół sacrum istniało, istnieje i będzie kiedykolwiek istnieć. Trwalszy jest i mocniejszy niż mur chiński, niż korund i diament razem wzięte. Nie do ugryzienia. Bo jego moc i trwałość nie z kamienia się wzięła, nie z tego świata, lecz z mchu, którego cienkie nitki korzeni sięgają pod jego podszewkę, pod skorupę i z żaru jego wnętrza czerpią swoją moc.
Nie tak daleko jest i drugi mur. Z tego samego kamienia i tego samego mchu. Tamten chroni zmarłych przed żywymi. Tam mech czerpie z martwych życie. Czerpie moc i siłę ze śmierci. Tam codziennie, kiedy tylko słońce przejdzie przez uchyloną furtkę, odczytuje z nagrobków imiona i lata. Rzadko chodzimy tam czytać. Tylko poeta i mech jest w stanie wniknąć pod warstwy wapna, bielidła i farby, które twardą skorupą pokryły litery i cyfry. Tylko on jest w stanie zobaczyć, jak na jednym nagrobku, w jednym słowie przeplata się cyrylica z antykwą łacińską. I tylko on jest w stanie na powierzchni świata odtworzyć słowo i otworzyć oczy.”
,,Mignie wam między sosnami z prawej. Las tu prosty i czysty. Wcześniej płasko, teraz tuż przy drodze jedno wzniesienie i drugie. Nie śpieszcie się. Musicie oswoić wzrok. Pozwolić światłu odbić się od kamienia. Kamień inaczej odbija światło niż drzewo. Spękana kora sosen rozprasza je, rozbija. Kamień, nawet omszały, jest jak latarnia morska. Błyska na brzegu.
Zatarte litery, wygładzone krawędzie. Da się czytać. Ale w dziwnym języku. W pomieszaniu, w splątaniu imion, intencji i lat. Każdy z was inaczej, każdy na swoją modłę przeczyta go i opowie. To jeden z tych drogowskazów, które prowadzą wszędzie. To jeden z tych kompasów, których igła kręci się w kółko, nie znajdując równowagi między południem a północą.”
,,Czy można nie oglądać się za siebie? Gnać bez ustanku do przodu? Dalej i dalej po nowe doznania, po nowe horyzonty. Można. Tylko, że wtedy nie zobaczymy zbyt wiele. Wszystko pomiesza nam się i poplącze… Dlatego musimy przystanąć, usiąść w rowie, na poboczu, na kamieniu, kawałku drzewa, i popatrzeć za siebie. Zobaczyć skąd przyszliśmy i co za sobą zostawiamy.”
,,(…) W Reichau krakanie wron przynosi wspomnienia żywym i umarłym. Białe kamienie wyniesione nad poziom gruntu znaczą miejsca wspomnień. Przyszli tu z górnej Austrii, z Palatynatu, z Nadrenii, z Wirtenbergii. Mogłeś spotkać ich przodków gdzieś na drogach prowadzących do Rzymu. Ja nie spotkałem i nie spotkam ich nigdy. Tylko te białe kamienie ze szwabachą. Tylko te kamienne serca pozostawione na żer czasu, kiedy dzieci, wnuki i prawnuki tych, którzy tu leżą, odeszły do Prus, pod Poznań, do Bośni i Hercegowiny. Popłynęły do Ameryki i Kanady. Rozpłynęły się w morzu ukraińskich i polskich sąsiadów. Na koniec zniknęło imię. Tylko w gardłach okolicznych wron przetrwało, by budzić wspomnienia. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy sądzimy, że mamy jakieś wspomnienia? Ich wspomnienia? Wspomnienia o nich? Czy potrafimy je czytać z obcych i martwych liter? Z kamienia? Kamień zimą jest zimny, a latem gorący. Ziemia jest latem zielona, a zimą biała. Wiosną jest kwitnąca, a jesienią złota. Kiedy odchodziłem, wrony wracały nad Podlesie. Zlatywały się. Siadały na białych kamieniach. Jedne pielęgnowały skrzydła, inne (patrzyłem z daleka) w pewien szczególny sposób przechylały głowy i przymykały oczy. Słuchały wspomnień, mógłbym przysiąc, że słuchały obudzonych wspomnień.”
,,Przed cerkwią kapliczka, za cerkwią cmentarz z nagrobkami ukraińskimi, polskimi i niemieckimi, z bruśnieńskimi. Spotkacie tam wyrozumiałość, a czasem zagubienie. Rzadko ożywioną na nowo nienawiść wśród żywych. Tutejsi martwi nie chcą być pożywką dla nienawiści. Za cmentarzem na polu rośnie fasola, czasem dynie, nierzadko kukurydza.
Tam gdzie stare, tam z czasem pojawia się nowe. Zdarza się, że wszystko je łączy, zdarza się, że wiele dzieli. Są jednak z tej samej materii. I stare i nowe. A kiedy z czasem stare znika bez śladu, to nowe zaświadcza o starym. I nie ucieknie nowe od starego, choćby i chciało uciec, choćby i chciało zatrzeć ślad.
… Kiedyś Stare od Nowego dzielił Deutschbach, teraz dzieli Polanka Horyniecka. Kiedyś łączyły wspólne wesela i pogrzeby, a teraz tylko woda.
Brusno Nowe ucieka wzdłuż Brusienki. Wiejska droga płynie z biegiem rzeki i z biegiem lat na zachód. Tam, gdzie rzeka w prawo skręca, tam skręca droga, gdzie rzeka w lewo biegnie, droga za rzeką biegnie krok w krok. We wschodniej części wsi cerkiew, w zachodniej kościół i dwa cmentarze, jeden na początku, drugi na końcu i trzeci za rzeką. Kapliczka, pomnik, krzyże bruśnieńskie, antykwa łacińska, cyrylica, szwabacha zatarta, wypolerowana i gładka, cerkiew o trzech kopułach, z sobotą, z galeryjką, z pustką, z rynną w drzewie dłubaną na wzór Zachariewicza, kościół z wieżą ostrą, kłującą niebo, orzeł biały zawinięty we flagi biało czerwone, Śpiąca Królewna, wszyscy śpiący pod mogiłami z Wielkiej Wojny. Ludzie w ogródkach, ludzie pod sklepem, ludzie na drodze, na cmentarzach. Od lat tutaj albo od niedawna.
Często nie zobaczymy nikogo. Bo przecież przejeżdżamy tylko, uciekamy. Od cerkwi do cerkwi, od krzyża do krzyża, od starego do nowego, od historii do historii, od zdjęcia do zdjęcia. Płyniemy z prądem, niesieni entuzjazmem krajobrazów i wiatrem we włosach. Uciekamy od starego przez nowe, przez most, na Drogę Powiatową, bo przecież nie chcemy uciekać.”
,,Wszędzie tam, gdzie przy drogach stoją bruśnieńskie figury, wszędzie tam, gdzie na cmentarzach stoją bruśnieńskie nagrobki, wszędzie tam, gdzie dotarła kamieniarka bruśnieńska: tam jest jej serce. Tutaj, w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło, skąd sława Góry poszła na cale Roztocze i okolice, została tylko tęsknota. Tęsknota za kamieniarzami, za stukotem młotków uderzających o metal dłuta, za pyłem kamiennym, za drewnianymi klinami, za sznurami, za wozami konnymi, za Maryjkami, za Jezusami, za figurami, aniołkami. Tak naprawdę to przyszliśmy po tęsknotę właśnie. Chcieliśmy poznać smutek pogranicza. Nostalgię, która rzeźbi tutejsze krajobrazy, a tu odciska się głębokimi cieniami i szczelinami na prawdziwej twarzy Góry Brusno.”
Kończąc ten noworoczny wpis, pragnę zakończyć go słowami ks. Jana Twardowskiego:
,,Każdy z nas ma swój początek i każdy do Boga wróci. Jakże przejmujące są dwie daty w życiu człowieka: data jego urodzin i data jego śmierci. Odtąd – dotąd. Czytamy te daty na pomnikach, na najbiedniejszych grobach, w zapisach ksiąg urzędowych z okrągłą pieczęcią. Urodził się – umarł, stąd – dotąd.
Spotykamy rozmaite cyfry, ale te głoszą naszą całkowitą zależność od Boga. Bóg powołał nas do życia i Bóg nas odwoła. Każdemu dał mniej lub więcej czasu. Bóg nie liczy czasu, ale go waży.
Narzekamy na życie, że jest trudne, a ileż dobrego można uczynić nawet w krótkim życiu, ilu ludzi pokochać, w ilu cierpieniach dojrzewać, ile nauczyć się od innych, ile czuć wdzięczności.”
,,mniej lub więcej czasu…”
Życzę Wam, by w tym rozpoczętym właśnie Nowym Roku, dla każdego z Was było go w odpowiedniej ilości…, by ważył ile trzeba…
By wystarczyło go też na przeczytanie dobrej lektury 😉 A jeśli ktoś ma w planach zajrzenie, lub lepsze poznanie Roztocza, serdecznie polecam ,,Na Roztoczu – przewodnik metaforyczny” Pana Roberta Gmiterka. Lepszego prezentu próżno szukać 😉 Tym bardziej, że skoro Autor powyżej wspomina o siedmiu mitycznych kręgach Roztocza, a dotknęliśmy nieznacznie dopiero jednego z nich – Krąg kamienia – warto odkryć, co skrywają pozostałe: Krąg ognia, Krąg drzewa, Krąg wiatru, Krąg wody, Krąg ziemi, Krąg snu. Przewodnik powyższy powinien znaleźć swoje miejsce na liście lektur szkolnych. Nie wymieniam słowa ,,obowiązkowych”, bowiem przyjemność, uniesienie, ukojenie, szczęście, kojarzy mi się z czymś co dobrowolne, bez przymusu, świadome, z rozmysłem 😉
,,Treścią tego Przewodnika jest poszukiwanie dróg wiodących pod podszewkę świata. Sięganie tam, gdzie tworzy się jego istota. Tam, gdzie istnieje to, co sprawia, że Roztocze jest Roztoczem, że nic się nie kończy i wszystko trwa w swoim naturalnym początku i końcu. Przenika się i splata w jednym miejscu i w nieograniczonym czasie. Napełnia to, co widzialne, niewidzialnym pragnieniem istnienia, siłą, która ,,przez zielony lont prze kwiaty”. Objawia się w szczegółach i detalach, w koincydencjach ludzi i czasów, w mitach i legendach, w nieprawdopodobieństwach i w podobieństwach. Tak postrzegane Roztocze wydaje się Autorowi pełniejsze, bardziej realne i trwalsze, co przez wgląd na jego peryferyjne położenie (w opozycji do reszty świata) jest niezwykle istotne, gdyż świat ma tendencje do zacierania i fałszowania obrazów swoich peryferii. (W opozycji do siebie samego Roztocze leży w centrum i taki roztoczocentryczny układ planetarny Autor przyjął na podstawę opowieści). Aby uniknąć nieporozumień, Autor wyjaśnia, że wielce sobie ceni peryferyjność. Jest przekonany, że to peryferyjność stanowi o niezwykłości tej krainy. Że jej historia, kultura, krajobrazy, pustki i niepodobieństwa bezpośrednio wynikają z istoty peryferii, z oddalenia. Z okresowego nieistnienia, z przekraczania granic i nieograniczonych przestrzeni ukrytych pod podszewką. Tam właśnie najwięcej jest Roztocza.
Gdy na powierzchni definiują go takie zjawiska, jak kamieniarka bruśnieńska, źródła Tanwii, Raty, Sołokii, Wielki Dział, Linia Mołotowa, drewniana architektura cerkiewna, pogranicze, drzeworyt płazowski, cerkiew na Kniaziach, Powiatowa Droga Nieremontowana na Odcinku Sześciu Kilometrów, to pod powierzchnią znajdziemy jego ducha. Wszystko to, co było Roztoczem od początku do końca. Każdą ideę, każde ludzkie istnienie, marzenia i nadzieje, niezrealizowane plany i zrealizowane skrypty dłużne, nieokrzesaną materię i jej wyidealizowanego ducha. Znajdziemy też to, co chyba jest najważniejsze w każdej podróży i poszukiwaniu: siebie.”
Polecam również wiele z pokazanych i opisanych powyżej miejsc, w innej, wiosennej odsłonie, w barwach malachitu, ale też wszystkie pozostałe, znajdujące się na blogu, poświęcone zarówno Roztoczu jak i bardziej lub mniej odległym, równie pięknym Krainom.
I odrobinę przekornie powiem, czasem jednak warto wyjrzeć poza ramy Odtąd – Dotąd 😉
Dziękuję Małgoś za pomoc w odkrywaniu siebie, za poznawanie własnych słabości, ale też niezwykłości, które czasem drzemią uśpione, mało znane. Przemierzyliśmy wspólnie już tysiące kilometrów, każdy z tych dni, był wyjątkowy, niepowtarzalny, osobliwy. Dziękuję za Roztocze 😉 Tam muzyka, która szarpie za struny serca.
Gwoli wyjaśnienia, dołączone obrazy wprawdzie pochodzą z roztoczańskich ścieżek, jednak nie zawsze odpowiadają dokładnie opisom znajdującym się przy zdjęciach. Tak po prostu w sercu mi gra, choć poznając Roztocze zaglądamy to tu, to tam…
Przywołam dlatego raz jeszcze cytowane już dziś słowa: Cóż począć z książką, która wciela się w swego czytelnika i nakłania go do stwarzania Uniwersum da capo al fine, do poszukiwania siebie pod podszewką świata? A może powinniśmy odwrócić kierunek pytania i zapytać, co książka zrobi z nami i gdzie zaprowadzi nas przewodnik?
Naszą odpowiedzią jest powyższy wpis 🙂 Dobrego Nowego Roku 🙂
M.
1 stycznia 2023 10:55Dzień dobry, Błażej magiczne miejsce i te kamienne krzyże opowiadają pewną historię ludzi i tyle już lat na pewno minęło, przyroda się zmienia, a one dalej tam stoją. Kolejny rok i każdy z Nas ma albo z górki albo pod górkę lub dźwiga ciężar na Swoich barkach jak to w życiu. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku i oby ten Nowy Rok nie był gorszy od poprzedniego.
Pozdrawiam.
PS. Aż miło czytać Twoje przemyślenia.
admin
1 stycznia 2023 11:34Dzień dobry Michale,
wiesz, ostatnio dużo przy mnie przemyśleń ks. Jana Twardowskiego. W roku 1976 pięknie pisał o świetle, o wdzięczności.
,,Są ludzie, którzy prezenty otrzymane z wdzięczności zawsze rozdają. Nie chcą mieć ich przy sobie. Kiedy spotykamy się z wdzięcznością, dobrocią, miłością, mamy te dary przekazywać innym. Nie tylko tym, którzy wyświadczyli nam jakieś dobro.
Mówią, że św. Franciszek z Asyżu płakał, kiedy miał zgasić świecę. Mówił, że od zgaszonej nie będzie już można zapalić innych świateł.
Skoro zapaliła się miłość – trzeba ją przekazywać dalej. Tego światła nie można ani zdmuchnąć, ani zatrzymać tylko dla siebie.”
Staram się czynić podobnie. Spotykam się w wielu miejscach z dobrem, serdecznością, ludzką życzliwością, dotykam niezwykłości i piękna. Jak potrafię dzielę się tym. Tak jak Roztoczem… Otrzymaliśmy dar, dar widzenia, przeżywania. Warto opowiadać innym, pokazywać kolory miejsc, ich urodę, przecież tym wszystkim jesteśmy otoczeni codziennie. Tym bardziej, kiedy tyle w tym przyjemności… 🙂
Dziękuję Michale 😉 Serdeczności dla Was 🙂