BAGIENNA WYOBRAŹNIA
Ktoś powiedział znamienne słowa: ,,żeby się zachwycać nie trzeba mieszkać w lesie”. Wszędzie bowiem wokół nas rosną banalne wręcz rośliny, żyją wszelakie stworzenia, które jeśli się im przyjrzeć z bliska, potrafią oczarować, budzić podziw. Na co dzień nie zwracamy uwagi, nie zastanawiamy się, najczęściej nawet nie zauważamy. No chyba, że coś nas ugryzie lub dokucza zbyt monotonnym dźwiękiem.
Ponownie wybrałem się by pochodzić trochę po bagnach, ubogich w składniki odżywcze torfowiskach, choć bogatych w drobiazgi, które na każdym dosłownie kroku zaskakują. Jadąc w to miejsce zastanawiałem się co zastanę po dwutygodniowej rozłące. Czy obraz będzie ten sam, który noszę pod powiekami czy wyszukam coś nowego, niezauważonego poprzednim razem. Zaskoczeniem już na dzień dobry był bardzo wysoki poziom wody. Praktycznie teren był całkowicie zalany. Mimo posiadania wysokich gumowych butów niejednokrotnie woda wlewała się do środka, utrudniając skutecznie poruszanie. Każdy kolejny krok wymagał wzmożonej uwagi i ostrożności. Z jednej strony tym razem mrówki jakby nie istniały, z drugiej komary wykorzystywały każdą nadarzającą się okazję by przysiąść i próbować swych sił 😉 W takich miejscach nie zawsze pomocne są różne specyfiki mające na celu zniechęcenie lub odstraszanie podobnych intruzów. Ale cóż, taki urok podmokłych terenów.
Za każdym też razem przekonuję się, ile radości otrzymuję w zamian. Takiej ciszy, wydawałoby się martwoty, istnego letargu na darmo gdzie indziej szukać. Za to otrzymuję całą symfonię dźwięków lasu, który pulsuje, żyje, nawet na chwile nie przestaje śpiewać, kumkać, szumieć, kołysać. Jak raz zawładnie, weźmie w swe objęcia tak trudno z tego uścisku się wyrwać.
W tych szczególnych miejscach tak bardzo odczuwam, dostrzegam, jak płytka jest ludzka wyobraźnia. I nie mam na myśli jedynie wszelakich liczb, wielkości, suchych danych… Choć już one powodują, że trudno sensownie te fakty zrozumieć, wyobrazić, przedstawić i porównać z czymkolwiek. Bo skoro tyle w naszym życiu drobnych znaczków na osi czasu, to gdzie umiejscowić okres miocenu – 23 miliony lat temu – kiedy zaczęły tworzyć się nieprzepuszczalne morskie iły. Nawet cofnięcie się jedynie o 1 milion lat, kiedy rzeki nanosiły piaski pochodzące z topnienia lądolodów to jakaś abstrakcja. Mawiamy często o bajkach z mchu i paproci, ale przecież to nie tak, że coś powstawało w tym lub innym wieku. Operujemy datami, staramy się precyzyjnie coś umiejscowić, a tak naprawdę to czasem myślę, że mija się to z celem. Ale niech będzie naukowcom 🙂 że zwydmienie nieporośniętych piasków, powstanie niecek deflacyjnych oraz ustabilizowanie tychże wydm przez wkraczającą roślinność, tworzenie torfu w bezodpływowych nieckach trwa od około 10 tysięcy lat do dnia dzisiejszego. Jak więc w życiu… proces trwa i trwa, i będzie trwać przez kolejne pokolenia…
Oczywiście tym razem też po cichu żyłem nadzieją, że natrafię na to po co tu dotarłem 😉 Poprzednio pragnąłem spotkać wełnianki, tak tym razem chciałem odszukać stanowiska rosiczki okrągłolistnej. Ostatnim razem przed kilkoma już laty podobne okazy było mi dane fotografować w Borach Dolnośląskich. Teraz brodząc po kolana w wodzie poszukiwałem tej drobnej roślinki na ziemi podkarpackiej. Fachowcy opisują, że wielkość rosiczki jest podobna do ludzkiego paznokcia. Muszę przyznać, że zarówno poprzednio jak i teraz trafiam prawdopodobnie na leniwe okazy, którym nie chce się rosnąć, bowiem to nawet nie wielkość jednego grosza, często nawet nie połowa grosza… 😉 choć mimo mikroskopijnych gabarytów wyprawę uważam za udaną 😉 Gimnastyka przy nich jedyna w swoim rodzaju. Teren trudno dostępny, po kolana w wodzie, ale ich urok powala. Kiedy ich główki błyszczą w słońcu, wówczas kleista ciecz wygląda jak krople rosy. Mienią się czerwienią, różowią, cierpliwie czekają na swą ofiarę 😉 Za kilka dni podjadę ponownie, może choć odrobinę podrosną, bo przecież ,,mięska” nad bagnami fruwa bez liku a ja za każdym razem rozmyślam, że plecak dźwigam taki ciężki a szkiełka zawsze w nim zbyt słabe… 😉 Co by jednak nie mówić, frajda przednia a trudności jedynie mobilizują, by chociaż spróbować swych sił i zmierzyć się z tym niełatwym wyzwaniem.
Czas szybko przemija… wełnianki jeszcze kilkanaście dni temu pięknie czarowały, ale na kolejne takie obrazy trzeba będzie poczekać aż rok. Deszcze i wiatr dość skutecznie przyczyniły się, że delikatny puch porozdzierany jest już nierzadko na cztery strony świata… Szczęśliwie spotkałem jeszcze kilka, nawet w moim ulubionym zakątku, gdzie promienie słoneczne tańczą wokół na wodzie, stwarzając niecodzienną scenerię. Lubię powracać w te szczególne miejsca, które pozwalają na kompletne zapomnienie się… Tym bardziej, że za każdym razem jest inaczej, nie raz podobnie, jakby pytały co jeszcze zrobić, by uszczęśliwić w pełni.
Przejechałem rowerem Puszczę Białowieską, przejechałem Augustowską… ale kiedy spoglądam na pozostałości po Puszczy Sandomierskiej, uzmysławiam sobie, jak tajemnicza to była kraina. Teraz dotrzeć łatwo do tych małych enklaw, zatopionych gdzieś w środku lasu. Prezentują nam w dalszym ciągu to co najpiękniejsze, zagadkowe, nieodgadnione.
W poprzednim poście wspominałem o bobrach. Dziś przedstawiam kilka obrazów z ich działalności. Dosłownie przed kilkoma dniami gawędziłem miło z Panem Arturem z tutejszego Nadleśnictwa. Opowiadał mi fantastyczne historie o bobrzych rodzinach, o życiu w trzech pokoleniach… jakże inaczej brzmią te słowa, kiedy dosłownie tuż, mogę dotknąć śladów po ich bytowaniu… Kiedy wypowiedziałem słowo ,,spustoszenie”, Pan Artur spokojnie poprawił mnie, że są po prostu u siebie… I przecież wiele w tym prawdy, i jakież szczęście, że możemy w te miejsca zaglądać, dotykać, obcować. Praktycznie o każdej porze roku, każdej porze dnia i nocy…
Sosna to najpospolitsze drzewo iglaste, ale nie znaczy, że skoro pospolite, to mało ciekawe. Szczególnie kiedy kwitnie. Zachodzące słońce zarówno poprzednio jak i tym razem pięknie ukazywało męskie kwiaty z pyłkiem. Bardzo lubię obserwować przemianę, tak jak w tym wypadku skromnej, niewinnej gałązki. Kiedy coś przykuje mój wzrok na dłużej, wówczas z rozmysłem poszukuję tego detalu podczas ponownych odwiedzin. Z czasem mówię – to takie ,,moje” 😉 Zbiorowiska torfowisk bez sosny byłyby jakieś puste. Znamienne, że sosna rośnie na ziemiach żyznych jak i ubogich. Piaszczystych, skalistych, wapiennych oraz choćby takich bagnach po których poruszam się teraz. Kwiaty można zjadać prosto z drzewa. Gaszą pragnienie 🙂 bo niby wody wokoło mnóstwo ale kiedy słonko zacznie przypiekać, to i pragnienie i głód i apetyt wzrasta 😉
Na koniec zatrzymam się dłuższą chwilę przy czymś omijanym zazwyczaj szerokim łukiem. Teraz ze względu na bardzo wysoki poziom wody łatwo dostrzec niewielkie wzniesienia, które dosłownie ruszają się na naszych oczach. Tak się składa, że lubię podróżować od obrazu do słowa i odwrotnie. Niejednokrotnie słowo powodowało, że szukałem obrazu, innym razem obraz poszukiwał słów… Za niedługo powrócę zapewne by wspomnieć w zakładce ,,Czytelnia” niesamowitą Osobę – Panią Simonę Kossak. Na półce mojej biblioteki stoi bowiem kilka tomów Jej przepięknych książek. Jak ktoś pięknie powiedział o nich, to ,,księgi dziwów”. Kiedy zatrzymałem się przed rozedrganym mrowiskiem, próbowałem przywołać słowa wypowiedziane i napisane przez Panią Simonę. Zachodziło słońce, promienie podświetlały miliony mrówek. Kiedy wpatrywałem się w migoczące kropeczki miałem wrażenie jakbym spoglądał przez maleńkie okienko w lecącym nocą samolocie, wysoko nad rozświetlonym milionami lampek miastem. Wzrok ślizga się po powierzchni, wyłapuje drobiazgi… choć w zasadzie cała tajemnica ukryta jest przed nami, nieodgadniona, nieznana, najczęściej obca…
,,Wraz z odlotem ostatnich ptaków nadchodzi dla mrówek czas odpoczynku po wielomiesięcznych trudach. Pracowały bowiem jak mrówki; gdy tylko wstały ze snu zimowego, ochoczo przystąpiły do remontu, rozbudowy i sprzątania swego ogromnego gniazda – państwa. Z bliska i z daleka znosiły budulec, każda była dla siebie mistrzem, robotnikiem i nadzorcą, tylko czasem dotykiem czułek przekazywały jedna drugiej komunikaty o postępie prac. Szeregi aprowizatorek wyruszyły po żywność dla wszystkich mieszkańców grodu. Tysiące piastunek podjęło swe obowiązki.
Kłopoty wychowawcze zaczynają się w chwili zniesienia jajeczka przez królową matkę. Jest ono maleńkie i bardzo… chce jeść. Opiekunki głaszczą je, liżą aż do połysku i od tego głaskania i lizania rośnie, wraz ze śliną bowiem dostają się do jego wnętrza substancje pokarmowe. Z wyrośniętego, tłustego jaja wylęga się larwa żarłocznie pochłaniająca jedzenie podawane jej już drogą normalną – przez pyszczek. Larwa rośnie i pewnego dnia zawija się w jedwabisty oprzęd i zmienia w nieruchomą poczwarkę. To wcale nie koniec obowiązków piastunek; muszą być jeszcze akuszerkami i w odpowiedniej chwili pomóc wyjść na świat mrówczęciu, gdyż jego szczęki są zbyt słabe, by przegryźć ściankę kokonu. Nowo urodzone mrówki szybko włączają się w rytm życia rodziny.
Długość cyklu rozwoju od jaj do dorosłego owada zależy wyłącznie od piastunek – czy zapewnią dzieciom warunki niezbędne do życia; w sam raz temperaturę, wilgotność, ciemność lub rozproszone światło. W mrowisku trwa bezustanna bieganina robotnic niosących w szczękach potomstwo królowej matki, a swoje siostry. Rano przenoszone są bliżej promieni słonecznych, w południe, gdy już mocno przygrzewa, chowane w głębsze, wilgotne komory, w chłodne noce jeszcze głębiej.
Mrówki robotnice są bezpłodne. Tylko z niektórych jajeczek rozwijają się samce i samice, duże skrzydlate owady. W środku lata tłoczą się w mrowisku w oczekiwaniu na swój lot godowy. W gorący, parny dzień w wielu kopcach równocześnie robotnice szeroko otwierają wyjścia i wszystko, co żyje, wychodzi na zewnątrz. Stare mrówy, mrówki w sile wieku i zupełnie młodziutkie mróweczki w wielkim podnieceniu biegają w różnych kierunkach, wspinają się na trawy, jakby chciały ulecieć w powietrze. Najmniej palą się do wyjścia uskrzydleni narzeczeni, więc robotnice ponaglają ich, a gdy już nie można inaczej – brutalnie wywlekają ,,za łeb”. I to pomaga; działa czar promieni słonecznych. Tysiące błyszczących skrzydełkami owadów wzbija się wysoko, ku słońcu na swój jedyny w życiu lot godowy. Wracają z niego tylko zapłodnione samice. Młodzi mężowie po dokonanym akcie rozstają się z życiem – martwi opadają na ziemię. Rujka odbywa się w południe i trwa kilka dni, po czym do gniazda wraca spokój, a robotnice – do codziennej krzątaniny.
Tak toczy się życie dojrzałej, wielotysięcznej rodziny mrówczej. Początki były jednak skromne i trudne. Założycielką rodu była młodziutka królowa. Po odbyciu lotu godowego, który trwał zaledwie kilka minut, wróciła na ziemię, natychmiast odgryzła i zjadła swoje piękne, błyszczące skrzydła – swój strój weselny. Jedynym jej pragnieniem było wrócić pod ziemię. Wykopała więc korytarzyk zakończony komorą, zasypała starannie otwór wejściowy i tak, pogrzebana żywcem, wiodła życie samotnicy. Przez wiele miesięcy żywiła się rezerwami tłuszczowymi własnego ciała i mięśniami pozostałymi po skrzydłach, a w jej ciele dojrzewały jajeczka. Potem zaczęła je znosić. Część z nich zjadła lub dawała larwom do zjedzenia. Wreszcie pierwsze robotnice opuściły kokony i natychmiast nawiązały łączność ze światem zewnętrznym; do gniazda zaczęło napływać pożywienie. Na ten sygnał matka zaprzestała pracy, stała się płochliwa; ukryta w najgłębszych komorach przystąpiła do znoszenia jajeczek. Dobrze karmiona i pieszczona przez swe córki robotnice roztyła się w końcu, rozrosła i z biegiem czasu zmieniła w żywy przyrząd do produkcji tysięcy jaj, służący rodzinie długo – nawet piętnaście lat.
Stopniowo maleńka pojedyncza komora stała się tętniącym życiem grodem warownym ze składami pożywienia, żłobkami, z żywym potokiem mrówek dniem i nocą zajętych pracą dla ogólnego dobra.
Gdy na świecie robi się zimno, a na pożółkłych trawach pojawia się szron, gniazdo powoli usypia. Tylko w południe pojedyncze mrówki wychodzą na zewnątrz, w końcu robotnice zamykają otwory wejściowe, skupiają się w komorach położonych w głębi ziemi i zapadają w odrętwienie – zasłużony sen istot pracowitych, z którego po wielu miesiącach zbudzą je promienie wiosennego słońca”.
Jeśli ktoś z Was pragnie porozmawiać o fotografii, a może również wspólnie pochodzić po podobnych miejscach jak to, które pokazuję – zapraszam serdecznie 🙂 Przyroda nigdy nie zawiedzie, zmiennością swoją potrafi zauroczyć każdego. Zapraszam również do dzielenia się spostrzeżeniami, własnymi wspomnieniami z takich lub innych miejsc. Wrażliwość każdego z nas jest inna, dlatego każda pozwala widzieć świat odmiennie. Warto wzajemnie dzielić się i ubogacać 😉
,,Chwile spędzone wśród przyrody są cudownym, wyciszającym i najtańszym LEKIEM na niemal wszystko”
Bądź pierwszym komentującym