Sincos

W zaleznosci od kąta

Obraz test

PLON Z JEDNEGO HEKTARA

Zazwyczaj taki przelicznik przemawia do wyobraźni, choć czasy zmieniają się gwałtownie i zaskoczeniem dla mnie nie będzie jeśli za kilka lat ktoś nie będzie posiadać wiedzy ile to ten hektar wynosi lub skąd się bierze 🙂 

Dla nich więc przypomnienie, 1 hektar odpowiada powierzchni kwadratu o boku 100 metrów 🙂

Dużo? Niekoniecznie! Chociaż pojęcie to względne. Szczególnie jeśli mamy na myśli fotografowanie 🙂

Pora południowa, parkujemy pojazd w całkiem pokaźnym mieście by skorzystać z toalety. Nie pamiętam dokładnie ile otrzymujemy wolnego czasu, może minut trzydzieści, a może dziesięć więcej. Sięgam przed wyjściem po aparat, może coś mocniej przyciągnie mój wzrok, może warto będzie tę chwilę uwiecznić?!?

Każdego zatrzymuje (jeśli zatrzymuje 😉 coś innego. Czasem zastanawiam się jaki pożytek robią inni z gromadzonych kadrów. Mimochodem przywołuję wspomnienie odległych lat, kiedy wkładałem rolkę do aparatu. Czasem 24 klatki, czasem 36. Owszem, ci bardziej staranni potrafili wygospodarować może jedną lub dwie więcej, ale ile by ich nie było, podejście do fotografowania było totalnie odmienne. Dziś wystarczy przysiąść gdzieś na ławeczce i oddać się obserwowaniu.

W dłoni każdego, komórka lub coś pokaźniejszego, zewsząd jak nie suchy trzask migawki, to błysk wyświetlacza. Setki, tysiące, miliony nowych kadrów, które nierzadko automatycznie pojawiają się na przeróżnych portalach, przesyłane zostają tak szybko, że nawet uśmiech z twarzy fotografowanego nie zdąży zmienić zabarwienia 🙂

Pstryk, pstryk, pstryk… 🙂 i jeszcze jeden 🙂

Jednak plon z hektara może być pokaźny.

Spoglądam teraz na czas wykonania dołączonych kadrów. Pierwszy o 11:23 ostatni 12:01. Ilość 26 klatek. Hmm… dawniej zdarzało się, że zapełniałem kliszę przez ładnych kilka dni. Te, powstały w ciągu niecałych trzech kwadransów.

Na powierzchni prawie idealnie 1 hektara. Bo czy kilka metrów robi jakąś różnicę? No dobrze, dochodzi jeszcze kawałek nieba 🙂

Przeprowadzacie kiedykolwiek takie analizy?

Alexandru Roşu, urodził się w Bystrzycy w 1854 roku. Uczył się w gimnazjach w Bystrzycy i Nasaudzie. Jako uczeń wyróżniał się talentem do rysowania, dlatego jego ojciec, policjant w Bystrzycy, postanowił zapisać go na ucznia do pracowni fotografa Carla Köllera (1838-1889) – najbardziej cenionego fotografa z Bystrzycy. Po odbyciu praktyki i szkoleniu u niektórych z najsłynniejszych fotografów z zagranicy, Alexandru Roşu otworzył własne studio przy 22 Central Square w 1881 roku, stając się tym samym pierwszym rumuńskim fotografem w Bystrzycy.
Po sąsiedzku 🙂

Oczywiście, miejsce miejscu nie równe. Potencjał może mniejszy, większy lub żaden. Czas też odgrywa niebagatelną kwestię. Aura, nasze samopoczucie, towarzystwo, wiele innych czynników po drodze.

A ile umyka?

Można przysiąść by jedynie obserwować przechodniów, można rozkoszować się smakiem wielokolorowych, wielosmakowych lodów. Można ten czas spędzić nad filiżanką aromatycznej kawy (jeśli ktoś lubi) Można w końcu skorzystać z toalety (taki przecież był cel postoju), choć ci co czas tak spożytkowali, opowiadali, że było to rozwiązanie iście ekstremalne, wręcz krańcowo niebezpieczne dla ludzkich zmysłów 🙂 Nie wiem, nie byłem, niczego nie straciłem 🙂

W zamian coś zyskałem. Nieznacznie dotknąłem, poczułem klimat miejsca.

Rumuńska Bystrzyca. Miasto ponad 80-cio tysięczne. Skrawek, maleńki fragment, wycinek, drobina. Bo co powiedzieć o jednym hektarze powierzchni całkiem pokaźnego miasta? To jak źdźbło na uprawnym polu.

Zachwyciłem się. Oczarowało mnie. Ujęło. Zaciekawiło. Radowało moje oko.

Powracam do tych kadrów.

Przecież to raptem kilka zwyczajnych detali, mało znaczących okruchów. Fragmenty czegoś większego, co jedynie w mojej pamięci.

Niedawno podczas rozmowy przy stole, usłyszałem, że powrót w to samo miejsce zazwyczaj jest już inny. Nie sposób powtórzyć pierwszego wrażenia. Doznania i emocje są zupełnie odmienne. To co wywoływało wzruszenie za pierwszym razem, za kolejnym bywa bezbarwne, miałkie.

Chociaż nie musi tak być, i tu wiele pośrednich czynników. Składowych mniej lub bardziej istotnych.

Jedno z siedmiu warownych miast, od których wywodzi się nazwa Siedmiogród. Dotknąłem pierwszego i na razie jedynego z nich. Dla mnie to wielka zachęta, by powrócić.

By nacisnąć którąś z klamek, by uchylić jakieś drzwi, by przekroczyć próg, by spojrzeć przez szybę do wnętrza, wsłuchać się w odgłosy, rozpoznać więcej zapachów. Bardziej, mocniej, całym sobą.

To już szósta odsłona Rumunii. Moje spotkania.

Drobiazgi, ale może kogoś zainspirują, zachęcą, natchną.

W końcu bystrzycki rynek jest jednym z najlepiej zachowanych średniowiecznych układów urbanistycznych w Transylwanii. Malownicze kamieniczki, podcienia, wejścia na pasaże, zaułki, podwórka. Sekrety, tajemnice, kulisy.

To były jedynie trzy kwadranse. Ot, krótki spacer. Zasmakowanie 🙂

Ostatnie zdjęcie i ruszam w dalszą drogę 🙂

komentarze 2

  • Piotr

    Odpowiedz 30 września 2024 12:21

    Błażeju, znów świetnie opisałeś wszystko i choć byliśmy tam rzeczywiście dość krótko to wypatrzyłeś całkiem sporo detali.
    Fajnie jest tam wrócić dzięki temu wpisowi. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co przed nami… 🙂

Dodaj komentarz