Sincos

W zaleznosci od kąta

Obraz test

NA KARTKACH SZTAMBUCHA

Pierwsze zagraniczne miasto, które dane było mi odwiedzić, to niemiecka Wittenberga. Tak stare to już czasy, że niewiele pamiętam. Chyba najbardziej to smak niesamowitej czekolady z nadzieniem wiśniowym. Jak niezapomniany i wykwintny musiał być, to najlepiej może zaświadczyć fakt, że przez kilka lat gdzieś w swoich ,,skarbach” przechowywałem opakowanie po tym rarytasie 😉 No i cóż, nie omieszkam zaznaczyć, że zawalił mi się wówczas mit, budowany, wpajany przez Rodziców, że najlepszą czekoladą na świecie jest tylko ta z sygnaturą ,,Wedel” na obwolucie 😉 Oczywiście niezatarte wspomnienia mam i ze sportowych aren, bowiem wyjazd ten to pierwsze medale, które zawisły na mojej szyi. Wstążki w barwach czerni, czerwieni i złota. Rok 1975. Już wówczas dostrzegałem przepaść z tym co było mi znane… choć i kolekcja dyplomów przechowywana jest w kartonie do dnia dzisiejszego. Duch rywalizacji, zainteresowań sportowych pozostał już przy mnie na zawsze. Z dużym sentymentem powracam do tego czasu, a przywołuję teraz to miasto nie bez przyczyny. Otóż Wittenberga właśnie uznawana jest za historyczną i geograficzną kolebkę tradycji pisania sztambuchów. Małych przedmiotów, książeczek, na kartach których i dziś po wielu latach możemy odczytać wyrazy sympatii, przyjaźni, koleżeńskich gestów. Czasów wspólnych zabaw na podwórku, czasu spędzanego w szkolnej ławie, pierwszych fascynacji, zauroczeń.

Tak się składa, że życie moje to też wiele przeprowadzek, podróży, przemieszczeń. To czas pozbywania się mniej znaczących pamiątek, lub po prostu pozostawiania ich w różnorakich miejscach… Dziwnym zbiegiem okoliczności, gdzieś zawsze blisko mnie znajduje się niczym specjalnym nie wyróżniający zeszycik. Oprawiony w brązowe okładki, z zacierającym się coraz mocniej wizerunkiem jachtu… żaglówki w lewym górnym rogu. Nic nie znaczący symbol, a za każdym razem mocno przywołujący wspomnieniem i czas żeglarsko – wodniackich mazurskich przyjemności. Czasem perypetii, chwil grozy, trudności, kłopotów. Ale i szczeniackiej radości, wiatru we włosach, też i tego łapanego w żagle, wydawanych komend, nauki węzłów, czytania wody, pogody, siebie… czasem pełnej flauty, kiedy trzeba było wziąć w garść pagaj, by dopłynąć do pomostu…

Pożółkłe, w wielu miejscach wytarte kartki. Dowcipne, błyskotliwe, niejednokrotnie infantylne wpisy. Zapomniane twarze, często mało mówiące już imiona. Choć wiele i wciąż żywych, trwałych obrazów… Odejścia… naturalny bieg…

Nie wiem, czy dziś ktokolwiek posiada jeszcze? Czy w ogóle młodsze pokolenie miało jakąkolwiek styczność? Normalna kolej rzeczy, coś przemija, zostaje wyparte.

Lubię sięgać do Pamiętników. Zwracam uwagę na charakter pisma. Na zapomnianą, choć w ostatnich latach odradzającą się modę na kaligrafię. Na niezwykły wręcz pietyzm, staranność. Konsekwencje harmonii, proporcji i swobody. Lubię staranność, widoczny nawet po latach poświęcany czas. Dedykowany.

Na poszczególnych kartkach koledzy, znajomi, nauczyciele, rodzina… sentencje, wiersze, aforyzmy, życzenia. Czasem urozmaicone rysunkiem, ilustracją, grafiką, wycinanką. Przed laty czymś bardziej wyszukanym, zasuszonym kwiatkiem, puklem włosów, kokardką, haftem… Pozostawiona maleńka, miniaturowa cząstka siebie. Jak drobny dopisek.

Pamiętam z jakim zaciekawieniem czekałem zawsze na chwile, kiedy Pamiętnik powracał w moje dłonie. Poszukiwanie nowego wpisu. Dreszczyk emocji. Krótkotrwała przygoda. By po latach, stać się niezapomnianą perełką, czymś wyjątkowym. Darowaniem i otrzymywaniem. Czymś cennym i wzruszającym…

Nie pamiętam swoich wpisów do pamiętników innych osób. Nie pamiętam jak one wyglądały, kto o nie prosił. Może gdzieś u kogoś w szufladzie pozostał ślad. Pamiętam jednak bardzo wyraźnie jak powstawał pewien wpis w tym moim, z żaglówką na okładce. To już blisko pół wieku. Była wówczas niedziela. Pamiętam stół a na nim rozłożone, metalowe pudełko z kolorowymi kredkami. Z napisem KOH-I-NOOR. Przez całe lata nie wiedziałem co ta nazwa oznaczała. Skąd się wzięła. Dopiero po latach, dowiedziałem się, że była to nazwa diamentu pochodzącego z korony brytyjskiej królowej Wiktorii. Pamiętam, że w pudełku znajdowały się 24 kredki. Każda miała przeznaczone dla siebie miejsce. I wśród nich była też biała. Rzadko używana. Kiedy inne obok z czasem stawały się coraz krótsze, tak ona dumnie pyszniła się nieustannie nienaganną długością. Choć tym razem widziałem, że również dostąpiła zaszczytu wyciągnięcia z pudełka. Obserwowałem jak powstawał obrazek. Kolejne pojawiające się elementy. Siedziałem z zachwytem tuż obok. Zima. Góry przykryte śniegiem. Zieleń choinek. Gdzieś na zboczu drewniany, brązowy kościółek. Tak bardzo byłem wówczas szczęśliwy, że tak wspaniały obraz powstaje w moim pamiętniku. Nie mogłem doczekać się chwili kiedy zostanie ukończony. Kiedy był już gotowy, powstała i dedykacja, napisana wiecznym piórem… Przez kolejne lata, po wielokroć spoglądałem na tę dłoń… na zamaszyste, zdecydowane ruchy. Na litery pojawiające się pod naciskiem stalówki. Mocny, wyrobiony charakter. Choć żadnego w nim piękna, kształtu, artyzmu. Ale dziś, po latach, zarówno ten rysunek jak i dedykacja posiadają wartość jak ten diament z pudełka kredek. Wielobarwne wspomnienia o Tacie. Czasem zastanawiałem się później skąd w lipcu zrodził się pomysł by namalować i ukazać zimową scenerię. Dlaczego wówczas nie powstał jakiś obraz letni, ciepły, bardziej kolorowy. Choć pasuje do słów… do myśli, do ukrytej gdzieś troski… Dziękuję Tato.

Kilka kartek ze sztambuchów, z domowej biblioteczki. Te początkowe, starsze, pochodzą z Pamiętnika Mamy. Różne koleje losu… zawsze zabierane ze sobą, pieczołowicie przechowywane. Po drodze kilka przeprowadzek, dziesiątki upływających lat. Zastanawiam się czasem co prawdziwie pozostanie w przyszłości po nas… tysiące niewywołanych zdjęć na różnorakich nośnikach, dyskach, chmurach… krótkie zdawkowe smsy, maile… A może jednak pisane gdzieś odręcznie osobiste Pamiętniki 🙂 może blogi… przecież nawet ten wpis pojawia się pod zakładką zatytułowaną: ,,Blog – nasz internetowy pamiętnik” 😉 Póki ta pamięć służy… bo podobno ona jedną z najważniejszych funkcji mózgu. Bez niej nie wiemy kim jesteśmy, skąd pochodzimy, kim są nasi bliscy… Ludzka pamięć. Fenomen. Tajemnica. Sekret.

Bądź pierwszym komentującym

Dodaj komentarz