Sincos

W zaleznosci od kąta

Obraz test

DRZEWA WARSZAWY

Zapraszałem Was dotychczas najczęściej gdzieś na pobocze kraju, nierzadko na jego skraj, chociaż przed miesiącem za przyczyną Pana Lechosława Herza zajrzeliśmy niejako w samo centrum na mazowieckie ziemie. Opowieści Pana Lechosława to Jego włóczęga po drogach i bezdrożach niziny oplatającej naszą Stolicę. Pragnę ponownie odwiedzić ten rejon, a ściślej samo jego serce, czyli Warszawę.

Zabieram Was dziś w podróż niezwykłą, zjawiskową, pełną zadumy.

Tyle razy słyszałem z różnych ust, że Warszawa to miasto ,,(nie) ulubione, że dusi, odbiera przestrzeń… bo horyzont blokują wysokie budynki…” Niejednokrotnie zapewne tak jest, choć moje wspomnienia Warszawy są daleko inne. W różnych miejscach o tym opowiadałem, a myślą po wielokroć na te ścieżki powracam.

Przed kilkoma tygodniami buszując w sieci dostrzegłem przyciągający oko tytuł, w nim zawarta była i Ona. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego? Miałem wewnętrzne przekonanie, że spoglądam na rzecz ekscytującą, która zabierze mnie w porywającą podróż. Nie musiałem wczytywać się w żadne recenzje, poszukiwać słów zachęty, sam tytuł był obietnicą.

,,Drzewa Warszawy. Przewodnik po wybranych ważnych drzewach Warszawy.”

Wydawcą powyższego opracowania jest Stowarzyszenie ,,Z Siedzibą w Warszawie”. Uśmiecham się. Nietuzinkowa nazwa, to gwarant spotkania podobnie nieszablonowych, osobliwych Postaci. W tym miejscu niskie ukłony kieruję do Pani Edyty Ołdak, Prezes Stowarzyszenia, dzięki której ten niepowtarzalny Przewodnik trafił w moje dłonie. Serdecznie Dziękuję 🙂

Nie ukrywam, już sam format był dla mnie miłym zaskoczeniem. Zazwyczaj Przewodniki posiadają wymiar kieszonkowy, lub niewiele od niego odbiegający. Niezwykłość jak widać objawia się zarówno w skali jak i wnętrzu. A ono jest wybitne. Nie ukrywam, że słabość mam zarówno do obrazu jak i zawartej treści. Słowa przemawiają z niesłychaną mocą. Obraz dopełnia tajemnicy.

Szacunek i Podziw obligują mnie, by wymienić Autorów opowieści zawartych w powyższym Przewodniku: Katarzyna Kuzko – Zwierz, Ewa Kalnoj – Ziajkowska, Marek Piwowarski, Piotr Tyszko – Chmielowiec, Mateusz Korbik, Paweł Dunin – Wąsowicz.  Niezwykła to Przyjemność Państwa czytać. Obraz, fotografie to Paweł Heppner. Doceniam, jestem pełen uznania.

Pani Edyto, nad wyraz wysmakowany ten Państwa Projekt.

Aż żal, że we wpisie tym, nie sposób oddać Państwa całego piękna, serca włożonego, poszukiwań. Żywię jednak nadzieję, że może choć w minimalny sposób przyczynię się, by ktoś zechciał sięgnąć, skorzystać, poznać, ubogacić swoje wnętrze. By spojrzeć na Warszawę od zupełnie innej strony, by wznieść swój wzrok, by przystanąć. Osobiście bliskie mi takie poznawanie, niespieszne, w powolnym smakowaniu, oddychaniu, dotykaniu. Podczas swoich warszawskich spacerów było mi dane poznać kilka drzew, też tych, które znalazły się na stronicach niniejszego Przewodnika.

Aby tradycji stało się zadość, pozwólcie, by przemówili sami Autorzy. Każdy rozdział poświęcony jest innemu gatunkowi drzewa. Na kartach książki znalazło się ich ponad trzydzieści. A każda opowieść niezwykła. Zadziwiająca. Niecodzienna. Mocno i wyraźnie zapadająca w pamięć.

,,W drzewach zachwyca mnie ich zakorzenienie w konkretnym, niezmiennym miejscu. Stoją – czasem przez setki lat – i cicho obserwują nasze życie. Teraz role się odwróciły. Fotograf, obserwując z konkretnego miejsca drzewo, ma na jednym zdjęciu uchwycić to, czego ono doświadczało latami. Punktem wyjścia tej refleksji jest czas – rozumiany nie tylko jako powolny upływ, ale również jako proces, działanie. Na marginesie pojawia się też pytanie o kondycję samej fotografii. Zdjęcia zostały wykonane w różnych porach dnia. W dzień, w nocy, w pełnym słońcu i w zupełnej ciemności. To, co je łączy, to bardzo długi czas naświetlania: od kilku minut do kilku godzin. Pozwoliło to na zamknięcie w jednej fotografii dużo większego fragmentu z życia drzewa niż niewiele mówiący ułamek sekundy. Pozwoliło też pobyć z drzewem dłużej niż przez krótką chwilę potrzebną na zrobienie zdjęcia za pomocą współczesnych narzędzi. Każdy, większy lub mniejszy ruch trawy, gałęzi czy liścia pozostawił na zdjęciu swój ślad, ale poruszający się szybciej ludzie po prostu z obrazu zniknęli.”

,,W naszym codziennym patrzeniu pod nogi drzew często nie widzimy. Mijamy je, albo raczej one nas mijają ponad krótkimi naszymi perspektywami. Rosną zwykle gdzieś obok. Tam, gdzie nam nie przeszkadzają. A jeśli przeszkadzają, są usuwane. Są raczej tłem niż figurą zdarzeń. Nie wymagają uważności, więc na co dzień się na nich nie skupiamy. W tej książce jest inaczej. Tu zamierzyliśmy drzewa dostrzec. A przez nie – opowiedzieć o Warszawie oraz jej mieszkankach i mieszkańcach.”

Jabłoń Sendlerowej

,,Chodzimy po mieście mierzyć drzewa. Wśród nich jest jabłonka, która według różnych artykułów prasowych ma rosnąć na Ochocie w ogrodzie przy ulicy Lekarskiej 9. Na początku, zmyleni z daleka świecącą na murze dziewiątką, trafiamy przypadkiem pod sąsiedni adres – na ulicę Filtrową. Ten kwartał sąsiaduje podwórkiem z ogrodami domów przy ulicy Lekarskiej, lecz mieszkający tam mężczyzna nie słyszał o jabłonce Sendlerowej ani nie kojarzył żadnego ogrodu, gdzie mogłaby rosnąć. Gdy trafiamy pod właściwy adres, nie zostajemy wpuszczeni, gdyż starsza pani, właścicielka domu i ogrodu, jeszcze śpi. Jesteśmy uparci. Docieramy do ogrodu przez furtkę od strony ulicy Filtrowej i znajdujemy ogród niezwykły. Ciężko dobrać właściwy epitet: magiczny, tajemniczy, obłędny. Żadne słowo nie opisuje tego, co się nam objawiło – niezwykle rzadkie zespolenie ludzkiego ducha z procesami natury, które jest największym pragnieniem sztuki ogrodniczej. Kto nie widział takiego ogrodu, ten żadnego nie widział. Nie odważyliśmy się wejść do środka, mimo że furtka była otwarta. Zrobiliśmy kilka zdjęć i odnotowaliśmy, że jabłonka jest tylko martwym pniem obrośniętym gęstymi splotami bluszczu i dławisza okrągłolistnego, który mógł jabłonkę udusić.

Wracam następnego dnia. Tym razem udaje mi się wejść do domu. Dom, tak jak ogród, jest niezwykły – jak z baśniowej inscenizacji teatralnej. Panuje w nim zdumiewający ład setek przedmiotów ułożonych w misterną scenografię. Wszystko tu jest zaskakujące. Podobnie jak w ogrodzie, gdzie każdy element: kupka gruzu, porzucone blachy, narzędzia, donice, pnącza, mury – wszystko, a jest tego ogrom – tworzy coś, co nazwałbym emanacją duszy jego pani, Hanny Rechowicz, gospodyni domu i ogrodu.

W drodze do jabłonki Sendlerowej wkroczyłem w zupełnie inną historię. Opisywaną w książkach, filmach i licznych artykułach historię twórczości Rechowicz i jej męża. To materiał zdecydowanie na osobną wystawę i publikację. Pani Hanna wspomina o poświęconej im książce Maxa Cegielskiego, która jest opowieścią o sztuce życia. Nie o twórczości i perypetiach, lecz właśnie o sztuce życia, która emanuje z domu, ogrodu, elewacji, mozaik, obrazów, zdjęć – z wszystkiego, co ją otacza.

A co z jabłonką? Otóż okazuje się, że nie jest drzewem Ireny Sendler, lecz Jadwigi Piotrowskiej, mamy Hanny Rechowicz. Piotrowska i Sendler w czasie powstania warszawskiego spisują nazwiska dzieci. Po powstaniu Jadwiga zakopuje pod jabłonką słoik z kartoteką wraz z innymi kosztownościami, których nie może wziąć w czasie deportacji z Warszawy. Po powrocie do miasta zastaje ogródek przekopany, podobnie jak ogródki sąsiadów. Szabrownicy wiedzieli bowiem, że nie wszystkie cenne rzeczy mieszkańcy mogli ze sobą wziąć, uciekając. Kosztowności nie było, ale słoik pozostał. W powszechnej pamięci zapisuje się Irena. Mimo że w każdej książce o działaniach Sendlerowej mowa jest również o Piotrowskiej, jej postać schodzi na drugi plan. Lekarska 9 była miejscem, przez które przewinęło się sporo dzieci – nie tylko zresztą żydowskich – ratowanych przez Jadwigę, czasem z udziałem, czasem bez udziału Ireny Sendler. Opowieści o szmuglu dzieci przez Warszawę, czy przewożeniu ich do klasztorów poza miastem są jak sceny z filmu sensacyjnego. Jadwiga Piotrowska mocą determinacji, pomysłowości, ale też szczęśliwych przypadków umyka przed okupacyjną odpowiedzialnością za swoje działania. Historia na osobna książkę.

Dziś jabłonka Jagi stoi w ogrodzie martwa, porośnięta bluszczem posadzonym przez jej córkę Hannę. A jabłonka Ireny Sendlerowej, a właściwie dwie, zostały w 2007 roku posadzone w innym miejscu – przy muzeum Historii Żydów Polskich POLIN przez dyrektorki bawarskiej szkoły im. Ireny Sendler oraz uczniów warszawskiej szkoły im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Opowiadam pani Hannie historie niektórych drzew. Również one okazują się nieco inne od obiegowych przekazów. Opowieści powtarzane wielokrotnie zaczynają się mijać z faktami, są niekompletne, cząstkowe, zmyłkowe. „Tak to jest – mówi pani Hanna – historia taka już jest”. Tylko dzieło jest kompletne. Jest go tyle, ile jest, i choć jest wytworem imaginacji, dzięki swojej materialności staje się kompletne jak dom i ogród przy ulicy Lekarskiej 9 oraz wypełniające je dzieło sztuki życia Hanny Rechowicz.

Robinia akacjowa

,,Akacja, a właściwie grochodrzew albo robinia biała lub akacjowa (Robinia pseudoacacia L.), bo tak różnie nazywa się to drzewo, należy do rodziny bobowatych. Do tej samej, co akacje właściwe, zwykle o żółtych kwiatach, rosnące głównie w krajach tropikalnych. Do niedawna podrodziną bobowatych były mimozowe, do których należały oprócz akacji i robinii także mimozy o różowych kwiatach. Jednak kiedy Czesław Niemen w piosence Wspomnienie do słów Juliana Tuwima śpiewał: „Mimozami jesień się zaczyna, / złotawa, krucha i miła”, nie śpiewał o drzewach, lecz o nawłoci nazywanej czasami – nie wiadomo dlaczego – polską mimozą, która należy do rodziny astrowatych i jest byliną. W ostatnich latach życia Niemen mieszkał na ulicy Wieniawskiego, gdzie rosną wspaniałe stare robinie akacjowe odmiany Umbraculifera. To jedna z najbardziej wartościowych odmian drzew ulicznych w Polsce. Młode okazy mają pokrój bardzo regularny, kulisty, z wiekiem stają się parasolowate, podobne do klasycznych akacji, a na starość ich korona rozluźnia się i drzewo 37 przybiera postaci coraz bardziej malownicze. Drzewa te rosną też na ulicy Pięknej w Warszawie, przy parku Ujazdowskim, ambasadzie francuskiej i sejmie, a na jednej z nich od dziesiątek lat rośnie brzoza, stanowiąc przykład niezwykłej koegzystencji dwóch gatunków drzew. Wróćmy jednak do Wieniawskiego i Niemena, czyli Czesława Juliana Wydrzyckiego.

Dostaliśmy informację, że Niemen opiekował się akacją. Gdy przyszliśmy ją pomierzyć, wyszła do nas zaniepokojona mieszkanka domu – tego samego, w którym mieszkał Niemen – ponieważ myślała, że jesteśmy urzędnikami i znów rozważamy wycięcie drzewa. Okazało się, że Niemen nie tyle o nią dbał, ale raczej walczył, aby nie została wycięta. Działo się to dwadzieścia lat temu. Akacja stoi do dziś, a jej stan jest bardzo dobry. Podpora, której użyto do stabilizacji pnia i konaru, porosła bluszczem i jest dziś niemal niezauważalna. W tym roku inna podpora uratowała młodsze, malownicze drzewo na tej samej ulicy. Nazwy nie zawsze są ściśle przywiązane do tego, co określają. Czasem wędrują swobodnie po miejscach, przedmiotach, jakby chciały dyskretnie przypomnieć, że nie dotykają sedna rzeczy i ostatecznie nie one są najważniejsze. Akacja Niemena, czy też może robinia Wydrzyckiego, wciąż żyje.

Wiąz szypułkowy

,,Najpierw gałęzie, potem konary, na końcu pień. Drzewo ścinano z namaszczeniem, oznaczając poszczególne części jak elementy sporych rozmiarów układanki. Wiadomo było od dawna, że jest martwe. Obumarło, po tym jak na początku lat 80. XX wieku zapadło na grafiozę, tzw. holenderską chorobę wiązów, która w tym czasie przetoczyła się przez Polskę. Stosowano potem cały arsenał konserwatorskich sztuczek, by utrzymać je w pozycji pionowej. Zredukowane, nasączone płynami impregnacyjnymi, spięte stalowymi klamrami i wzmocnione betonem przetrwało dalszych dwadzieścia lat. Na samym początku XXI wieku zaczęło się jednak niebezpiecznie przechylać. Kompleks, na dziedzińcu którego limak wyrósł około 1900 roku, zbudowano w latach 30. XIX wieku według projektu znanego warszawskiego architekta Henryka Marconiego. Powstał jako więzienie śledcze. Z racji na lokalizację przy ulicy Pawiej po warszawsku nazwano go po prostu „Pawiakiem”. Od 1863 roku trafiali tu więźniowie polityczni obu płci. Dziś przywodzi na myśl przede wszystkim okres okupacji niemieckiej. Szacuje się, że ze stu tysięcy więźniów, którzy w latach 1939–1944 67 przeszli przez jego mury, trzydzieści siedem tysięcy zginęło w egzekucjach, zostało zamordowanych w czasie przesłuchań na Szucha, zmarło w celach lub szpitalu więziennym. Przedostatniego dnia lipca 1944 roku wysłano stąd ostatni transport ewakuacyjny więźniów – tysiąc czterystu mężczyzn do KL Gross-Rosen i czterysta kobiet do KL Ravensbrück. 21 sierpnia 1944 roku oddział niemieckich saperów wysadził opustoszałe zabudowania.

Z kompleksu budynków został tylko fragment bramy i drzewo – żywy, choć niemy świadek tragicznych wydarzeń, okrucieństwa i cierpienia ludzi. Pierwsze tabliczki z nazwiskami ofiar zaczęły się na nim pojawiać już w 1945 roku. Stopniowo zupełnie nimi obrosło, stając się pomnikiem martyrologii, miejscem spotkań byłych więźniów i ich rodzin, Drzewem Pawiackim. Nie wyobrażano sobie, że mogłoby zniknąć albo zostać zastąpione przez inne. Kiedy nic już nie dało się zrobić, pocięto je na części. Oznaczone fragmenty pojechały do Gliwickich Zakładów Urządzeń Technicznych. Tam w odlewni powtórzono w brązie kształt i fakturę pnia, ściętych konarów i gałęzi. Z osiemdziesięciu elementów zespawano na powrót sylwetkę drzewa. Wieczorem, w przeddzień transportu do stolicy, pracownicy zakładów wyprawili mu symboliczne pożegnanie. 8 czerwca 2005 roku zostało uroczyście odsłonięte w Warszawie. Wróciły również autentyczne gałęzie i konary. Dziś są najważniejszym obiektem w Sali Drzewa Pawiackiego w Muzeum Więzienia Pawiak.

Bez – lilak pospolity

,,Trzeba przyznać, że bez zajmuje szczególne miejsce w poezji i piosence polskiej. Na przedwojennej płycie gramofonowej usłyszymy blues w wykonaniu Tadeusza Faliszewskiego:

„Gdy w ogrodzie botanicznym zakwitną bzy

śni dzieweczka z chłopcem ślicznym o szczęściu sny”

Utwór został skomponowany przez Artura Golda do słów Andrzeja Własta do wystawianej w 1929 roku w teatrzyku Morskie Oko rewii Warszawa w kwiatach. Tytuł – zaczerpnięty z refrenu właśnie tej piosenki – najwyraźniej mocno utkwił w pamięci prezydentowi Stefanowi Starzyńskiemu, ponieważ tak właśnie zostały nazwane organizowane od 1937 roku konkursy na najpiękniej ukwiecone posesje.

Warszawski Ogród Botaniczny powstał w 1818 roku jako placówka naukowa założonego wówczas uniwersytetu. Początkowo obejmował większą część północnych Łazienek aż po Starą Pomarańczarnię, niebawem jego granicą stało się obserwatorium astronomiczne. To obok niego Alejami Ujazdowskimi mógł przejeżdżać szofer taksówki z pisanego na emigracji podczas II wojny światowej poematu Juliana Tuwima ,,Kwiaty polskie”:

A polski bez jak pachniał w maju

W Alejach i w Ogrodzie Saskim,

W koszach na rogu i w tramwaju,

Gdy z Bielan wracał lud warszawski! 

Tenże szofer tłumaczył awanturę związaną z wyrżnięciem na Puławskiej w latarnię odurzeniem bzem, którym umaił swoje auto:

Policjant mówił: «Ja nie frajer

I pan nie weźmiesz mnie na bajer,

Pan się zatrudniasz ankoholem» –

I nagle krzyk: «To ja chromolę!»

I «Nie bądź pan tu za szemrany!»

A kuchta w pisk: «Zabiją! Rany!»

A Józio w pysk, a Józia w mordę,

I już w powietrzu pachnie mordem,

I wszyscy do komisariatu,

A z winy – majowego kwiatu.

Stylizowany na gwarę warszawską fragment poematu Tuwim dedykował jej piewcy, Wiechowi – Stefanowi Wiecheckiemu, który zasłynął sprawozdaniami z takich pyskówek znajdujących finał w sądzie grodzkim. Bez stał się również bohaterem przeboju Maryli Rodowicz – Małgośka, którym w 1973 roku wygrała Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Rozpoczynający się słowami:

„To był maj, pachniała Saska Kępa

szalonym, zielonym bzem”

tekst o przedślubnej zdradzie narzeczonego napisała Agnieszka Osiecka, która o zdziczałym perskim bzie na Saskiej Kępie wspomina także w swej powieści Salon gier z 1990 roku.

,,Mamy poczucie niespełnienia. Jakkolwiek byśmy nie chcieli opowiedzieć o drzewach Warszawy – obraz będzie niepełny. Same historie zresztą też często są znane tylko z fragmentów, zagmatwane, nieciągłe, pełne znaków zapytania.

„Byli szczęśliwi dawniejsi poeci

 Świat był jak drzewo, a oni jak dzieci” .

A jednak ten projekt nauczył nas wiele. Patrzymy z większą uważnością na otoczenie i ludzi, o których opowiadamy. Widzimy więcej drzew, niż nam się wydawało, że możemy zobaczyć. Spotykamy więcej ludzi z drzewami związanych, niż się spodziewaliśmy. Słyszymy więcej historii, niż jesteśmy w stanie opowiedzieć. Zaskoczeni jesteśmy ogromem związków między drzewami i ludźmi oraz liczbą osób, które w projekcie tym nam pomogły i które mają coś o drzewach do opowiedzenia – jest nas milion. Milion drzew, milion ludzi i milion wspólnych historii. Dlatego koniec tego projektu jest również początkiem. Początkiem są opowieści o drzewach, które trzymacie w rękach. Niniejsza książka jest tylko ułamkiem i początkiem tego, co dla was ważne.”

Czyż nie warto zachwycać się drzewami? Mocno Polecam! A sposób ten warto przenieść również do innych miejsc, miast, miasteczek, wiosek… niezwykłe podobne historie przecież wokół nas, na wyciągnięcie ręki.

I warto mówić też o tym co dobre, ważne, godne polecenia.

Myślę, że na koniec warto posłuchać Pani Edyty Ołdak. O Stowarzyszeniu ,,Z Siedzibą w Warszawie”, ale przede wszystkim o powyższym projekcie. O perspektywie, planach, spacerach. O drzewach 🙂 O pięknym Mazowszu 🙂

Uśmiecham się słysząc w wywiadzie o osobach zdeterminowanych 🙂 jestem przecież jednym z nich 🙂 czułem, że muszę tę książkę mieć u siebie 🙂  

Dziękuję Pani Edyto 🙂

Bądź pierwszym komentującym

Dodaj komentarz