Sincos

W zaleznosci od kąta

Obraz test

WIERNY NIEMOWA

Dzisiejszy obraz przywołuje we mnie wspomnienie sprzed 9 lat. Przemierzałem kajakiem Wielką Pętlę Wielkopolski. Warta oraz Noteć są niezwykle malowniczymi rzekami. Wiele jezior, kanałów, śluz pamiętających zamierzchłe czasy. Wyruszyliśmy na Gople. Jeziora podczas takich eskapad są najmniej przyjemne. Duży ruch na wodzie oraz rozległa powierzchnia tafli wodnej pozwalająca rozpędzić się podmuchom wiatru. Zdradzieckie fale, spore głębokości. Zawsze z wytęsknieniem czekałem na spokojniejszy akwen typu kanał lub rzekę. Największa przyjemność kiedy odległość pomiędzy brzegami przyjazna, kiedy delikatny nurt rzeki sam niejako niesie łódź, a piaszczyste dno obiecuje komfort, istną sielankę podróży. Płynęliśmy w kilka kajaków. Czasem odległości pomiędzy nimi były ogromne. Ktoś dobijał do brzegu, odpoczywał… ktoś inny prawie zapadał w drzemkę, nieznacznie manewrując wiosłem. Przed wyruszeniem, codziennie na każdy kolejny etap ustalaliśmy miejsce postoju w przytulnej marinie, lub w odruchu natchnienia na nocleg wybieraliśmy ciekawie wyglądający niski brzeg, na którym można było rozbić namioty. Uwielbiam takie obcowanie z przyrodą. Płynęliśmy wówczas Wartą. Gdzieś w okolicach Konina. Rzeka meandrowała, czasem wyłaniały się ciekawe starorzecza. Miejsca dostępne jedynie z wody. Brzegi zarośnięte przez bujną roślinność, trzcinowiska, gęstwina naniesionych gałęzi… Z daleka dostrzegłem białą plamę. Zoom aparatu pozwolił mi przyjrzeć się bliżej. Było to gniazdo łabędzi. Ciekawość nakazała podpłynąć bliżej. Wpłynąłem w tę łukowatą odnogę. Domyślałem się, że zakole to po jakimś czasie ponownie wyniesie mnie w główny nurt rzeki. Nie zamierzałem niepokoić ptaków. Odległość była jeszcze spora, kiedy uniosły się z gracją i delikatnie zsunęły z niewysokiego gniazda do wody. Dostrzegłem wówczas, że przy parze dorosłych płyną cztery maluchy. Natychmiast dorosłe ptaki rozdzieliły się. Ona z maluchami płynącymi jak pod sznurek trzymała się blisko szuwarów. On wręcz przeciwnie. Skierował się, jakby odciągając mnie w główny nurt rzeki. I tak nie miałem alternatywy. Mogłem jedynie zawrócić pod prąd. Zakole samo wyznaczało dalszą drogę. Przez kilka minut czułem, jakby niezwykły pilot bezpiecznie starał się wyprowadzić mnie z miejsc naznaczonych mieliznami na szerokie wody. Płynął coraz szybciej. Odległość między nim a kajakiem wynosiła kilkadziesiąt metrów. Nawet nie spoglądałem w kierunku pozostawionej przy brzegu pozostałej reszty łabędziej rodziny. Wypłynęliśmy na główny nurt rzeki. Wówczas nie miałem świadomości, że jest to dopiero wstęp, preludium do głównego spektaklu. A aktorem pierwszoplanowym jest On. Dystans, który nas dzielił na pewno wynosił około 100 metrów, choć na wodzie trudno o precyzyjne rozeznanie. Znienacka zawrócił. Uniósł się nad taflą wody. Jakby wykonał kilka kroków rozpędzając masywne ciało. Wzbił się nisko nad wodą, kierując bezpośrednio na kajak. Szczerze, odbyło się to tak szybko, że nie wiedziałem co tak naprawdę się dzieje. Rozpiętość skrzydeł wydawała mi się ogromna. Nurkował bezpośrednio w kierunku mojej głowy. Instynktownie uniosłem wiosło. Poczułem podmuch wiatru i świst skrzydeł. Ogarnął mnie strach. W kajaku posiadałem cały dobytek, sprzęt fotograficzny spoczywał miękko na jakiejś odzieży. Szczerze, nie miałem pojęcia co robić, co chwytać. Pamiętam jak dziś. Na spokojnej rzece, nie wiem jakim cudem nie wywróciłem kajaka. Nie wiem, nie pamiętam, może jednym piórem wiosła zagarnąłem też wodę. Zakołysałem się tak, że burta nabrała wodę. Wszystko działo się jak w filmie grozy. Nie zdążyłem ochłonąć. Działo się zbyt szybko. Gdzieś za mną wylądował. Słyszałem jedynie przelatujący furgot skrzydeł i uderzenie nóg zaopatrzonych w błonę pławną o wodę. Obejrzałem się, rozpędzał się ponownie. Tym razem z tyłu. Nawet gdybym mocno się starał, nie byłem w stanie zawrócić kajaka. Identycznie starałem się bronić uniesionym wiosłem. Podobny cykl powracał chyba trzykrotnie. Po pierwszym oszołomieniu, pomiędzy kolejnym atakiem starałem się ile sił w dłoniach odpływać jak najszybciej, i najdalej. W końcu poprzestał… Może zmęczył się, a może poczuł, że nie jestem już zagrożeniem dla jego rodziny. Ta historia nie skończyła się jednak. Dopiero wieczorem dowiedziałem się, że kilkaset metrów za mną dryfował kolega. Przysypiał rozleniwiony mocnym słońcem. Opowiadał później, że pozycję w kajaku miał półleżącą. Od czasu do czasu otwierał oczy by sprawdzić czy nurt nie znosi go zbyt blisko brzegu. Podejrzewam, że był w dużo większym szoku, kiedy i jego znienacka zaatakował znajomy mi łabędź. W końcu ja niejako sprowokowałem to stworzenie do obrony i ataku. Kolega kompletnie nieświadomy wydarzenia rozgrywającego się przed nim, nie wymyślił by takiej historii. Wszystko zakończyło się na strachu.

Z ptakami nie było to jedyne moje doświadczenie. Wiele lat wcześniej na południu kraju trafiłem na pewne stawy, choć powinienem bardziej precyzyjnie stwierdzić, że były to bajora ścieków, nieczystości. Miejsca, które dziś można spokojnie nazywać bombą ekologiczną. Dziwnym trafem miejsca te, stały się siedliskiem ptactwa. Miejscem lęgowym wielu gatunków. W tym bardzo rzadkich. Wówczas przeżyłem po raz pierwszy takie zdarzenie, kiedy stado rybitw zaczęło mnie atakować tylko dlatego, że stwierdziły w mojej osobie intruza zagrażającego ich młodemu potomstwu. Początkowo nad moją głową pojawił się jeden ptak, robiący tak wielki wrzask, rwetes, że w jednej chwili z wszystkich kierunków nadleciało jak na zawołanie dziesiątki innych. Mimo, że niektóre dosłownie zahaczały o czapkę na głowie, to czułem się pewniej oddalając z tego miejsca jak najszybciej. W końcu byłem na lądzie, mogłem uciekać, osłaniać się rękami. Na wodzie byłem bezradny. Jedyną bronią było wiosło. I ono też pozwoliło mi przetrwać te chwile.

Przywołałem te wspomnienia, ponieważ w niedzielę było mi dane, tym razem w innych, dużo przyjemniejszych okolicznościach spojrzeć raz jeszcze w oczy łabędzia. Stało się to na nadnarwiańskich łęgach. Niezwykłym miejscu, do którego pewno niedługo powrócę. Dołączam kilka fotografii tego wspaniałego stworzenia. A w zasadzie pary łabędzi. Czymś wzruszającym bowiem jest ich wierność. Bliskość. Przebywają ze sobą do końca swoich dni. Razem zakładają gniazdo, razem wędrują, tułają się po świecie. Wszystko robią razem. Wspomnienie sprzed lat pokazuje mi jak bardzo rodzinne są to ptaki. Przed kilkoma dniami mogłem przyjrzeć się bliżej. Ona i On. Tuż obok… na zawsze.

A skoro Podlasie, przywołam raz jeszcze niedawno wspominaną przeze mnie Simonę Kossak. W swojej opowieści zatytułowanej ,,Dobry tata łabędź” mówi do nas tak: ,,Gdy opowiadam o życiu rodzinnym zwierząt, o opiece matki nad potomstwem, byłoby bardzo nieładnie, gdybym zapomniała pochwalić i tatusiów, ponieważ u wielu zwierząt to właśnie ojcowie są tym opiekunem, który największy wysiłek i najwięcej troski wkłada w to, aby dzieci dorosły i zaczęły żyć samodzielnie. Opiekuńczy ojcowie to albo ci, co się opiekują, albo ci, co wychowują, albo ci co karmią, ale też ci, co bronią. Przykładem, który możemy właściwie wszyscy zaobserwować jest zachowanie samca łabędzia przy gnieździe. To jest duży ptak, ciężki, mało płochliwy i niesamowicie agresywny w okresie posiadania dzieci.

Mnie się przytrafiła taka oto przygoda z łabędziem tatą w roli głównej. Stałam na brzegu jeziora i zobaczyłam, że płynie łabędź (oczywiście nie wiedziałam jeszcze, jaka płeć), który zamiast normalnie pożeglować troszkę na lewo ode mnie i odpłynąć, zaczął zdecydowanie zbliżać się w moim kierunku. A ja byłam na brzegu, spory kawałek od wody. Jak już był zupełnie blisko i zaczął wyłazić z wody i iść do mnie, to ja już wiedziałam w czym rzecz i szybciutko wycofałam się na z góry upatrzone pozycje, czyli na dość strome zbocze, gdzie rosły drzewa, za którymi można się było schować.

Dlaczego tak postąpiłam? Bo taki troskliwy ojciec łabędź, jeżeli uzna, że ktoś zagraża jego dzieciom, może to być lis, pies, a może być to człowiek, staje się twoim wrogiem numer jeden. W takich sytuacjach ten ptak, paskudnie sycząc – obrzydliwie, groźnie – zbliża się do brzegu, wychodzi na brzeg i atakuje. Atak polega głównie na tym, że stara się swoim wielkim dziobem uszczypnąć, podobnie jak gęś domowa, mocno w nogę. Samo uszczypnięcie człowiek jeszcze by wytrzymał, ale dodatkową formą ataku są straszliwe uderzenia kantem skrzydeł. Ustawienie skrzydła, mechanika tego ustawienia jest taka, że jeżeli dobrze wyceluje, to potrafi złamać człowiekowi nogę. Dlatego jeżeli ktoś z nas na spacerze, przy brzegu zbiornika wodnego, gdzie pływa w oddali mama łabędź, a koło niej kręcą się szare, puchate, ładne łabędziątka, zobaczy płynącego w stronę brzegu drugiego łabędzia, nie należy czekać, nie należy zwlekać, tylko spokojnie oddalić się z tego miejsca. Jakby nie patrzeć, to zachowanie łabędzia jest jednak bohaterstwem, bo – po pierwsze – człowiek jest dużo większy od łabędzi, a – po drugie – człowiek przez wieki całe polował na łabędzie, w związku z czym ten ptak, atakując w obronie swoich dzieci, musi pokonać instynktowny, naturalny strach przed człowiekiem.”

Biel tych ptaków jest niesamowita. Taka szata jakby wzmacnia ich dostojeństwo i grację. Chyba Piotr Czajkowski o nich wiele wiedział komponując swoje ,,Jezioro … ” Piękno i moc Natury. Prawdziwie królewski ptak 🙂

komentarze 4

  • M.

    Odpowiedz 29 kwietnia 2020 15:30

    Dzień dobry 😃, Błażej wspaniała opowieść czytałem z zapartym tchem, choć chwilami była niebezpieczna. To fakt łabędzie to piękne ptaki, ale nieobliczalne i trzeba uważać i je bacznie obserwować, gdyż potrafią wyrządzić krzywdę. Pozdrawiam serdecznie 😄

  • Margo

    Odpowiedz 30 kwietnia 2020 02:01

    Dzień dobry : )
    Co za historia z dreszczykiem emocji, a przed oczami sceneria jak z filmu „Ptaki”  Hitchcocka. Oh, Mistrzu!!! To wspaniała uczta dla zmysłów. Brawo!!! Pozdrawiam serdecznie 🙂

Dodaj komentarz