Sincos

W zaleznosci od kąta

Obraz test

KRZYŻ I ANIOŁ

Powracam dziś do jesiennych wspomnień. Przynajmniej w prezentowanym obrazie. Dołączone fotografie to plon krótkiego wypadu na Roztocze. W ostatnich miesiącach już kilka postów poświęciłem temu miejscu. Raptem kilkadziesiąt godzin włóczęgi ale wspomnień oraz zdarzeń jak z kilku weekendów. Nie przywołam ich bezpośrednio, zaznaczę jedynie, że nie pierwszy już raz dotykam czegoś tak delikatnego, subtelnego, bardzo osobistego. Nie inaczej było właśnie i jesienną porą.

Od wielu, wielu lat czuję opiekę swojego Anioła. Wyjazd wspomniany obfitował w kilka epizodów, które utwierdziły mnie dobitnie o tym ponownie. Zapewne na niejednej twarzy przywołałem tymi słowami uśmiech, ale zbyt wiele twardych faktów wciąż przeplata się przez moje życie, by wątpić lub bagatelizować, uciekać, nie dostrzegać…

A czy jest ktoś, kto w swoim bycie by nie usłyszał stwierdzenia, że każdy dźwiga przez życie swój krzyż? Krzyż nie zawsze wygodny, kolorowy, lekki. Cofnę się wspomnieniem około trzy dekady. Wówczas Syn mój otrzymał od Babci w prezencie kasetę magnetofonową z bajkami opowiadanymi przez ks. Mieczysława Malińskiego. Bajki te stały się naszymi ulubionymi. Ileż razy w kolejnych latach przywoływałem te treści. W jakiś sposób, może nawet trudno wytłumaczalny wciąż gdzieś były tuż obok. Są bowiem one zawsze aktualne i niezwykle uniwersalne. W swojej mądrości ale i prostocie.

Księdza Malińskiego nie ma już dokładnie trzy lata. Zmarł 15 stycznia, w dniu jutrzejszym więc to kolejna już rocznica. Urodził się w małym podkarpackim miasteczku o nazwie Brzostek. Bardzo dobrze znam tę miejscowość, z małym Rynkiem na wzniesieniu. Tuż nieopodal wody swoje unosi rzeka Wisłoka. Właśnie sprzed kościoła w tym mieście przed wielu laty wyruszałem w swoją pierwszą, kilkudniową wyprawę rowerową na Jasną Górę. Od tego dnia, po wielokroć powtarzam, że mój Anioł siedzi zawsze tuż za mną, tuż obok, przy mnie… żartuję czasem, że wożę Go ze sobą w rowerowej sakwie. Bo i na rowerze doświadczyłem Jego opieki, troski o mnie. Może właśnie wówczas tak bardziej, wyraźniej, kiedy zmęczenie, ból, niemoc. Nawet wszelkie awarie zdarzały mi się w miejscach, gdzie zawsze mogłem liczyć na pomoc, wsparcie, ratunek. I tak jest zawsze. I tak było i jesienią w drodze na Roztocze. Nie znam Jego Imienia, ale wiem, że jest.

Z upodobaniem przywołam jeszcze jedno miejsce – Grabarkę. Rowerem dotarłem i w to miejsce, gdzie na zagubionej wśród pól i lasów górce wznosi się skromna cerkiew otoczona zwartym kręgiem krzyży. To miejsce szczególne, właśnie tu bije serce Prawosławia w Polsce. Trafiłem wówczas na święto Spasa (Przemienienia Pańskiego) na rzesze pielgrzymek podążających drogami Podlasia na Świętą Górę. Pątnicy niosą zarówno swoje jak i wotywne krzyże. Maleńkie, lekkie, przewiązane sznurkiem patyki, jak i ogromne, ciosane z surowego drewna, nierzadko dźwigane na wielu ramionach. Grabarka – Góra Pokutników, robi niezwykłe wrażenie. To istny las krzyży, tysiące starych, zmurszałych, pochylonych… Jak te ludzkie, dźwigane od urodzenia…

Ludzkie krzyże

     Był człowiek, który narzekał na swoje życie. Skarżył się, że jest mu ciężko, bo mieszkanie niewygodne, za ciemne, za ciasne, że dochody za małe, że jego rówieśnicy, którzy podobne szkoły ukończyli, zarabiają daleko więcej niż on. Mówił, że innym jest łatwiej żyć, że lepiej dają sobie radę ze złymi ludźmi, z trudnymi okolicznościami, że im wszystko układa się korzystnie, a jemu jest źle i to z roku na rok coraz gorzej. Twierdził, że gdyby się urodził kilkadziesiąt lat wcześniej albo kilkadziesiąt lat później, to wtedy na pewno byłoby wszystko inaczej. Chodził wciąż smutny, skwaszony, zniechęcony.
     Razu pewnego, gdy spał, śniło mu się, że ktoś go budzi. Otworzył oczy i zobaczył postać stojącą koło jego łóżka. Chociaż nigdy Anioła nie spotkał, wiedział, że to jest Anioł. Nie czuł w sobie żadnego lęku. Anioł stał nad nim, jakby czekając na jego przebudzenie. A gdy spostrzegł, że on już nie śpi, łagodnym zapraszającym ruchem dał mu znak, aby wstał.
     – Wstań, proszę – powiedział.
     Człowiek ów, wcale tym niezdziwiony, podniósł się z łóżka. Stanął obok tajemniczego gościa. Popatrzył pytająco na niego. A wtedy Anioł z uśmiechem powiedział:
     – Pójdź, proszę, ze mną.
     Człowiek spytał go nieśmiało:
     – Dokąd chcesz, żebyśmy poszli?
     – Zaraz zobaczysz – odpowiedział Anioł.
     Podążył więc za nim. Anioł wiódł go przez jego mieszkanie, wyprowadził go na klatkę schodową i zaczął wstępować po schodach na górę. Człowiek wciąż nie wiedział, dokąd idą i co to ma wszystko znaczyć, ale nie śmiał pytać. Był tylko pewny, że to chodzi o jakąś bardzo ważną sprawę, która go bezpośrednio dotyczy. Postępował w milczeniu za Aniołem coraz bardziej ciekawy, dokąd wiedzie go ten wysłannik Boga. Szli długo po schodach, aż stanęli przed drzwiami. W pierwszej chwili nie mógł zorientować się, dokąd drzwi prowadzą, ale za moment poznał, że to drzwi wiodące na jego strych. Anioł otworzył drzwi i weszli do wnętrza. Wtedy człowiek zobaczył, że to wcale nie jest strych jego domu. To była wielka sala, pod której ścianami stały nagromadzone krzyże – tysiące, dziesiątki tysięcy, nieprzeliczona ilość; krzyże były różne, dziwne: ogromne, małe i całkiem maleńkie, proste i ozdobne, ze złota i z drewna, malowane, heblowane, wysadzane drogimi kamieniami i całkiem zwyczajne, cięte z brzozy. Przyglądał się uważnie tym krzyżom. Każdy z nich był inny. Czasem zdawało mu się, że znalazł dwa identyczne, ale później zauważał, że tak nie jest, że różnią się pomiędzy sobą przynajmniej jakimś szczegółem.
     Po chwili człowiek, przełamując nieśmiałość, spytał Anioła:
     – Skąd tu tyle krzyży? Po co tu stoją? Do kogo należą?
     Usłyszał jego głos:
     – To są ludzkie krzyże.
     – Ludzkie krzyże? – powtórzył człowiek, niewiele z tego rozumiejąc.
     – Każdy musi jakiś nieść – mówił dalej Anioł.
     – Ach tak. Teraz rozumiem, dlaczego tyle tych krzyży i dlaczego każdy z nich jest inny. Ale po co przyszliśmy tutaj?
     Anioł odpowiedział:
     – Pan Bóg polecił mi, abym ciebie tu przyprowadził.
     – Pan Bóg? – zdziwił się ów człowiek. – Dlaczego?
     – Narzekasz na swój krzyż. Mówisz, że ci bardzo ciężko z nim iść. Bóg zezwolił, abyś tu przyszedł i wybrał sobie inny krzyż, jaki tylko zechcesz i żebyś z tym nowym krzyżem szedł dalej przez życie, nie narzekając.
     Człowiek słuchał tego, co Anioł mówił, prawie nie wierząc swoim uszom. W końcu powiedział:
     – Czyż to jest możliwe, żeby Wielki Bóg chciał się zajmować takim człowiekiem jak ja?
     – Pan Bóg naprawdę przysłał mnie do ciebie – potwierdził Anioł.

 – Będę mógł wybrać krzyż taki, jaki tylko zechcę? – spytał wciąż jeszcze nieufny.
     – Tak. Naprawdę – powtórzył Anioł jego słowa. – Możesz wybrać taki krzyż, jaki tylko zechcesz.
     – I będę mógł z nim iść przez całe życie? – pytał człowiek, chcąc się upewnić.
     – Tak. Będziesz mógł iść z nim, jeżeli tylko zechcesz, przez całe twoje życie – odpowiedział mu Anioł.
     Człowiek wiedział już, który krzyż wybierze. Piękny, złoty krzyż przyciągał jego wzrok od pierwszej chwili. Pomyślał: „Wreszcie będę miał wspaniałe życie”. Spytał nieśmiało Anioła, wskazując na ten krzyż:
     – Czy mogę go wziąć?
     Anioł skinął głową:
     – Tak.
     Uradowany człowiek podbiegł do upatrzonego krzyża, objął go mocno, aby go włożyć na swoje ramiona, ale nadaremnie. Nie potrafił go nawet ruszyć. Krzyż był bardzo ciężki. Mimo to człowiek nie chciał z niego zrezygnować. Wytężył wszystkie siły. Nic nie pomogło. Krzyż nawet nie drgnął. Zaskoczony tym i rozczarowany powiedział do Anioła:
     – Za ciężki.
     – Spróbuj znaleźć inny, który będzie lepszy dla ciebie – powiedział spokojnie Anioł.
     Człowiek rozejrzał się po sali i skierował w stronę innego krzyża, również złotego, choć nie tak dużego, który też wcześniej już spostrzegł. Krzyż ten był wysadzany wspaniałymi kamieniami, ozdobiony wyszukanym ornamentem. Podszedł do niego, z trudem położył go sobie na ramiona. Zrobił z nim parę kroków i przekonał się, że niestety ten też jest za ciężki, a poza tym dokuczliwie gniotą go w ramiona te wspaniałe ozdoby i drogie kamienie, które go tak zachwycały. Odezwał się trochę do siebie, trochę do Anioła:
     – Jest niemożliwe, żebym mógł z nim iść dłuższy czas.
     – Znajdziesz na pewno krzyż bardziej dla ciebie odpowiedni. Tylko nie zniechęcaj się – pocieszył go Anioł.
     Człowiek rozglądnął się w poszukiwaniu i po chwili podszedł do krzyża też złotego, który był o wiele mniejszy. Faktycznie, był on również o wiele lżejszy, ale za krótki. Gdy ułożył go sobie na ramionach i zaczął z nim iść, krzyż ten tłukł go po nogach i plątał mu krok. Odłożył go na miejsce. Wziął inny krzyż, ale ten mu też nie odpowiadał. Potem spróbował nieść inny i znowu inny. Coraz bardziej nerwowo, już nie chodził, ale biegał po tej ogromnej sali, szukając krzyża dla siebie. Czas płynął, a on wybierał i wybierał bez końca. Wciąż nie mógł znaleźć krzyża, z którego byłby zadowolony. Bo były za długie albo za krótkie, za ciężkie, albo zbyt uciskały go ozdoby, albo po prostu nie podobały mu się w kształcie lub kolorze. Już zdawało mu się, że nie zdecyduje się na żaden, że nie znajdzie dla siebie odpowiedniego. Przyszło mu nawet do głowy, że może przez zapomnienie czy przeoczenie nie zrobiono stosownego krzyża dla niego. I gdy był na skraju rozpaczy, że będzie musiał wziąć jaki bądź, pierwszy lepszy, wtedy wreszcie znalazł taki, który był odpowiedni dla niego. Wszystko mu się w nim podobało: i ciężar, i długość, kolor, ozdoby. Wszystko było takie, jak chciał. Był świetny, najlepszy. Uszczęśliwiony podszedł z tym krzyżem do Anioła i powiedział:
     – Znalazłem.
     – Cieszę się, że znalazłeś – odrzekł Anioł.
     Człowiek ów, jakby z obawy, by mu tego krzyża nie odebrano, powtórzył:
     – Tak, ten mi odpowiada. Proszę cię, pozwól mi z tym krzyżem iść przez całe życie.
     Anioł uśmiechnął się tajemniczo:
     – Dobrze. – A potem dodał: – A czy ty wiesz, że to jest twój krzyż?
     Człowiek patrzył z niepokojem na Anioła, nie rozumiejąc, o co chodzi. Wreszcie zapytał:
     – Nie wiem, o czym mówisz?
     Wtedy Anioł powiedział mu wyraźnie:
     – Ten krzyż, który znalazłeś, to jest twój krzyż. To jest ten sam, który od początku życia niesiesz na swoich ramionach.

Słynny amerykański fotograf Ansel Adams, przed laty wypowiedział znamienne słowa, że ,,zdjęć nie tworzy się tylko aparatem fotograficznym. Podczas tworzenia fotografii wykorzystujesz również wszystkie obrazy które widziałeś, książki które przeczytałeś, słyszane utwory muzyczne oraz ludzi których kochałeś”. Zdecydowanie potwierdzam te słowa. Czuję po wielokroć, spoglądając na kolejny kadr, że obraz ten jest jakby dopełnieniem zasłyszanych kiedyś słów, motywów powstających w wyobraźni. Ilustracji tworzonych pod wpływem przeżyć, rozmów, usłyszanych dźwięków. Ansel Adams może miał w tej kwestii lżej, z wykształcenia przecież był pianistą 🙂  Tak czy owak, wspomniana powyżej kaseta magnetofonowa również wywiera wpływ na to jak postrzegam świat, ludzi, życie…

Ktoś niedawno mi powiedział, że posty swoje tworzę wielopiętrowo, że czasem zbyt wiele w nich zakamarków, korytarzy, luster… Mam świadomość, że w dobie ,,obrazu”, słowo jest najczęściej pomijane. Ponieważ intruz, ktoś niepożądany, natręt, wręcz zniechęca, odpycha…

Roztocze… tak jak i inne rejony naszej Ojczyzny, to w wielu miejscach przydrożne krzyże, kapliczki. Zatrzymują mnie zawsze. Przywołuję każdorazowo przy nich ich twórców, intencje, zamysły. Zastanawiam się, ciekawi mnie, jak wyglądały ich krzyże, te prawdziwe, osobiste, dźwigane każdego dnia od świtu do zmierzchu…

Pozwoliłem sobie przywołać bajkę wspomnianego powyżej księdza Malińskiego zatytułowaną ,,Ludzkie krzyże”. W dniu swej śmierci napisał, że ,,trzeba umieć cieszyć się słońcem, deszczem, wiatrem, jesienią, zimą, latem, wiosną i pięknem stwarzanym przez człowieka”. Piękna postać. Długoletni Przyjaciel Karola Wojtyły. Napisał ponad 100 książek.

Poszukuję czasem zbieżności… przez lata ks. Maliński był rektorem kościoła Sióstr Wizytek w Krakowie. Podobnie jak tak często przywoływany przeze mnie ks. Jan Twardowski, rektor kościoła Sióstr Wizytek w Warszawie. Obaj pisali prostym, zwyczajnym językiem. Obaj pozostawili tak wiele Piękna. Warto sięgać, korzystać, poznawać. I warto Pamiętać.

W roztoczańskiej przygodzie towarzyszył mi Michał. Wypróbowany Druh 😉 Bratnia dusza 😉 Jak mawia On – Ziomek 😉 Nie pierwszy już raz spędzamy czas z aparatem w dłoni i przy oku. Powtarza On zawsze, że pogoda nieistotna, najważniejsze by spotkać się, porozmawiać, być ze sobą, radować się. Cieszyliśmy się już deszczem, mgłą, cudowną wiosną, przytulnym zimowym kątem przy choince, pachnącymi wrzosowiskami, kolorową jesienią… Każdy ze swoim Krzyżem, każdy ze swoim Aniołem… Dziękuję Michale za przegadane godziny, za inspiracje, za dzielenie się i za słuchanie… Za chęć wysłuchania. Bo coraz mocniej to takie rzadkie, wyjątkowe, niespotykane… a tak potrzebne, wyglądane… przecież przez każdego.

Mam nadzieję, że nie zanudziłem zarówno tekstem jak i obrazem. Jeśli choć w maleńkim stopniu zachęciłem by odwiedzić tę wspaniałą krainę, jestem szczęśliwy. Jeśli natomiast u kogoś przywołam znane a może zakurzone wspomnienia, tym bardziej jest mi miło 😉

Dziękuję Michale 😉

 

 

komentarze 4

  • M.

    Odpowiedz 14 stycznia 2020 18:21

    Dobry wieczór 😃, Błażeju mój Przyjacielu, Jestem bardzo wzruszony i zaszczycony 😃. Aż mowę mi ODJĘŁO i powiem PO PROSTU: Dziękuję, że Jesteś Moim Przyjacielem i opatrzności oraz losowi, że spotkał Nas na tej samej drodze 😃. Piękna opowieść o człowieku, Aniele i krzyżach. to jest prawda, że każdy Ma Swój Krzyż, który dźwiga przez całe życie na Swoich barkach. Pozdrawiam serdecznie 😃

  • margo

    Odpowiedz 18 stycznia 2020 15:38

    Dobry wieczór!!!
    och mistrzu, ty zawsze tak pięknie czarujesz!!! zachwycasz słowem i obrazem!!! przenosisz nas w inny wymiar!!! potrafisz dotrzeć do najgłębszych zakamarków duszy!!! dziękuję!!1 dziękuję za to, że jesteś!!! Pozdrawiam serdecznie 🙂

Dodaj komentarz