DRZWI…
Czy słyszeliście o Auguście Cieszkowskim…?
Mawiano o Nim: ,,dobroduszny filozof”, ,,duch wielki”, ,,serce złote”… Pochodził z Mazowsza, po Powstaniu Listopadowym wyjechał na emigrację i przez parę lat studiował w Niemczech. W Heidelbergu zdobył doktorat z filozofii, po czym zaraz zasłynął naukowymi pismami. Próba powrotu do Królestwa Polskiego, czyli na ziemie pod zaborem rosyjskim skończyła się aresztem. Był jednak obywatelem świata, synem zamożnej, ziemiańskiej rodziny. Aby mieć swobodę działania, kupił dobra w gościnnej Wielkopolsce i tam też się osiedlił… Rozwinął tu niesłychanie żywą działalność społeczną, polityczną i naukową a dom Jego stał się celem podróży znamienitych gości.
Cieszkowski był jednym z najwybitniejszych polskich filozofów swojego czasu, przy okazji zaś mecenasem nauki i sztuki, ekonomistą… W swoim dworze zgromadził bibliotekę, której księgozbiór liczył podobno ok 40 tysięcy tomów… nic więc dziwnego, że odwiedzali to miejsce najwięksi, a Zygmunt Krasiński został Augusta wielkim przyjacielem…
No tak, tyle o Cieszkowskim…
A gdybym tak przywołał teraz inne nazwisko… Teofila Lenartowicza… słynnego ,,lirnika mazowieckiego”… autora słów kolędy ,,Mizerna cicha”… o tak, to już coś mówi więcej… choć jest jeszcze pewien wiersz, jedno z najbardziej magicznych dzieł literatury polskiej… ,,Złoty kubek”… znacie? jeśli nie, polecam szczerze…
,,W szczerym polu na ustroni,
Złote jabłka na jabłoni…”
Podobnie do Cieszkowskiego, również i Lenartowicz wybrał drogę emigracji, a w zasadzie zmusiły Go do niej okoliczności, twórczość literacka nie dawała wystarczających dochodów, przez lata żył na granicy nędzy… jak się okazało nie tylko w kraju ale i nowej ojczyźnie… po długoletniej tułaczce osiadł na stałe we Florencji… a Florencja jak wiadomo to stolica sztuki…
Niełatwe jednak i tam życie wiódł nasz Lenartowicz, popadł dodatkowo w depresję po stracie jedynego dziecka, ponadto lekarze zabronili poecie ,,pracy umysłowej”…
Gdy znalazł się w otoczeniu rzeźb i figur włoskiego renesansu, miał o czym rozmyślać, marzyć, ale i działać… Zaczął sam rysować, modelować, z czasem rzeźbić, odwiedzał pracownie znanych artystów, podglądał, uczył się, naśladował, a że wykształcenie w młodości wyniósł bardzo wszechstronne, wkrótce zyskał nie tylko przyjaźń największych artystów włoskich ale przede wszystkim uznanie i szacunek…
Bardzo szybko nowe zajęcie Lenartowicza wydało ciekawe owoce, prace poety trafiły nawet na wystawy do Polski, choć w zasadzie w starym kraju już na zawsze pozostał znany jako tylko poeta… kunszt i sławę pozostawił na włoskiej ziemi…
Nomen omen, debiutancki poemat młody Teofil zatytułował ,,Rzeźbiarz”
No tak, ale co niby wspólnego niosą ze sobą te dwa nazwiska, ba – dodam jeszcze przykładowo pewne miejsce… Puszczę…
Wiem, wiem, znana jest Wam znakomicie Białowieska, nie mniej pewno i Augustowska… Kampinoska… a co możecie powiedzieć o Puszczy Zielonka?
Hmm… no tak, tylko gdzie takowa leży?
Otóż podpowiem… w Wielkopolsce, tuż niedaleko Poznania, raptem kilkanaście kilometrów… i dokoła niej znajduje się dwanaście drewnianych kościółków, a jeden z nich usytuowany jest na niewielkim wzniesieniu w miejscowości Wierzenica…
A w Wierzenicy właśnie miał swoje, jak mawiano Tusculum, czyli twórcze ustronie niejaki August Cieszkowski… promieniujący osobowością i twórczością na całą Polskę i daleko poza jej granice…
Jedną więc zagadkę, choć jeszcze nie w pełni rozwiązaliśmy… pozostało jedynie połączyć jeszcze kilka elementów… ale wszystko w swoim czasie…
Cieszkowski, Lenartowicz, Puszcza… każdy temat, to osobna historia, można cały post poświęcić i nie rozwinąć w całości myśli …
Otóż w roku 1869 hrabia August Cieszkowski wybrał się w podróż do Włoch, odwiedzając i Florencję z zamysłem wyszukania szczególnego miejsca na wzniesienie nagrobka dla swej zmarłej, po wydaniu go na świat Matki. Wybór padł na florencki kościół Santa Croce , jedną z najwspanialszych nekropolii całej Europy, bo przecież mieszczą się w nim nagrobki Michała Anioła i Rafaela, sąsiadują z nimi freski Giotta, długo by wymieniać nazwiska osobistości, którym poświęcony jest choć skrawek tej wspaniałej świątyni…
Na artystę, który miał tego dokonać hrabia Cieszkowski wybrał znanego już Wam Teofila Lenartowicza…
Dodam, że przez całe lata specjalna rada czuwała nad jakością wznoszonych w Santa Croce dzieł, możemy tym bardziej z podziwem pokłonić się nad faktem, że zlecenie zostało zaakceptowane bez jakichkolwiek zastrzeżeń, świadczy to dobitnie, jakim prestiżem na włoskiej ziemi cieszył się zarówno August Cieszkowski jak i Teofil Lenartowicz…
Zleceniem tym było dzieło życia Lenartowicza, Drzwi nagrobne… pracował nad nimi dwa długie lata… i wobec podziwu florenckich rzeźbiarzy postanowił jeszcze przed zamontowaniem wysłać je na światową wystawę do Wiednia, w którym to wróżono ogromne sukcesy i zdobycie prestiżowej nagrody…
Niestety w ogólnym austriackim bałaganie, drzwi te, mimo sporych rozmiarów zaginęły…
W ogromnym pośpiechu wykonano drugi galwanoplastyczny odlew aby dostarczyć na czas do Wiednia… przed wysyłką dotarł jednak sygnał, że zagubione drzwi szczęśliwie odnalazły się i mogły zostać nie tylko wystawione ale również, jak przewidywano nagrodzone…
Po całych zawirowaniach, zamieszaniu, nerwach, kopia wykonywana w pośpiechu została zamontowana we florenckim kościele Santa Croce, oryginał natomiast prosto z Wiednia trafił do maleńkiej podpoznańskiej Wierzenicy, do zbiorów hrabiego Augusta Cieszkowskiego, gdzie po kolejnych dwudziestu dwóch latach, po śmierci hrabiego w 1894 roku zostały zamontowane w ścianie maleńkiego drewnianego puszczańskiego kościółka …
Opowieść ta jakże frapująca, nie zakończyła się oczywiście w chwili śmierci hrabiego Cieszkowskiego, trwała jeszcze latami… i trwa nadal… bowiem, tuż obok słynnych drzwi, znajduje się wejście do podziemnej kruchty, w której to złożonych jest pięć trumien, w których spoczywają, August Cieszkowski, jego żona Halina, ojciec hrabiego Paweł, i synowie Augusta, Krzysztof oraz August junior zwany Guga… niestety synowie nie pozostawili po sobie potomków, na nich zakończyła się męska linia hrabiów Cieszkowskich z Wierzenicy…
Ostatni z rodu, wymieniony Guga, który zmarł w 1932 roku, pozostawił jednak dobra wierzenickie w dobrych rękach, albowiem przed swą śmiercią adoptował czterech wybitnych ziemian, wśród których znalazł się choćby słynny Edward Raczyński z Rogalina, późniejszy ambasador w Londynie i emigracyjny prezydent Rzeczypospolitej, On też otrzymał w spadku Wierzenicę właśnie…
Taka piękna historia związana jest z maleńkim drewnianym kościółkiem…
A przecież, należałoby rozwinąć i opisać zamysł Teofila Lenartowicza, ileż symboli znalazło się na słynnych drzwiach, choćby prawe skrzydło z Aniołem Śmierci z opuszczonymi skrzydłami… i lewe ukazujące radosnego Anioła Zmartwychwstania, z uniesionymi skrzydłami… a ileż drobnych postaci, scen, osób…
Kościółek ten to jeden wielki zbiór zdumień i zaskoczeń… mnóstwo wzniosłości jak i skromności… bo i próżno szukać w innych kościołach Wielkopolski (choć na swej drodze podobne spotkałem, choćby niedawno opisując mały kościółek cmentarny w Iwkowej) aby na czołowym miejscu, na obrazie w ołtarzu głównym podziwiać fundatora z plebejską inskrypcją…
To świadczy choćby o tym, że w maleńkiej Wierzenicy, nawet ,,najmniejsi” mogli zaistnieć i trwać, przez kolejne stulecia… zarówno ród Cieszkowskich jak i Bartłomiej z Kłecka, który był kołodziejem i mieszkał w pobliskiej karczmie…
,,Na kościół Wierzenicki ten obras sprawiono
Za Barthłomieia z Kłecka Boga by proszono,
Kołodziej był, na karczmie mieszkał tu lat kilka,
Przed śmiercią na tę sztukę oddał parę bydłka”
I karczma stoi do dzisiejszych czasów, i dwór hrabiowski wspaniale odrestaurowany… i maleńki drewniany kościółek… ze swoimi tajemnicami, bogactwem… i wspaniałe dzieło mistrza dłuta i romantycznego poety zarazem… mało w Polsce znanego Teofila Lenartowicza…
Gdyby komuś było mało wierzenickich atrakcji, to dodam, że popiersie Augusta Cieszkowskiego widniejące ponad Drzwiami w tympanonie, rzeźbił wielki mistrz Antoni Madeyski, spod jego dłuta wyszedł między innymi nagrobek posągu świętej królowej Jadwigi na Wawelu.
To tylko jeden z dwunastu kościołów puszczańskich, a przecież każdy z nich posiada swoją niezwykłą historię i ciekawą teraźniejszość. Niemal wszystkie powstały w średniowieczu. Niemal w każdym z nich ujrzymy dzieła sztuki pochodzące z epoki gotyku, poprzez barok, po czasy współczesne. Wiążą się z nimi ważne postaci, wydarzenia lub legendy…
Polecam te szczególne miejsca niezwykle gorąco. Letni czas, to znakomita pora na rowerowe podróże, może warto jedną z nich zaplanować szlakiem drewnianych kościołów wokół Puszczy Zielonka 😉
Bądź pierwszym komentującym