
TAKIMI KLOCKAMI TYLKO PARAMI
,,Talent rodzi się razem z nami, ale wpływ otoczenia kształtuje go, rozwija albo tłumi”. Helena Modrzejewska
Powracam wspomnieniami do lat wczesnego dzieciństwa kiedy wylegiwałem się na dużym dywanie. Mama wówczas rozkładała na nim pokaźne arkusze szarego papieru, na nich szpilkami, dziesiątkami szpilek, oczko po oczku, by zachować symetrię oraz wydobyć przepiękny wzór, rozpinała krochmalone serwety robione na drutach lub szydełkiem. To było istne misterium. Zmieniały się jedynie wielkości serwet, ich wzory lub kolor. Pamiętam bowiem, że królowały białe, kremowe i beżowe. Praca ta wymagała cierpliwości i precyzji, choć był to już efekt końcowy, kiedy gotowy produkt wymagał tego dopieszczenia właśnie. Sam proces powstawania był dla mnie jakby mniej interesujący, zazwyczaj czas ten wypełniała mi różnoraka zabawa. Stare to już dzieje, ale wspomnienie we mnie jest żywe i świeże jak zapach tych wilgotnych serwet. Literatura dotycząca tego tematu była skromna, trudna do zdobycia. Nici lub kordonek w małych motkach często nieosiągalne, jak większość uznawane jako towar deficytowy. Pamiętam szydełka z nabitą na nich różną numeracją, druty różniące się grubością. Pamiętam oczka, pętelki, słupki, półsłupki… rozrysowywane i rozpisywane wzory, chronione pieczołowicie przed zniszczeniem. Wspomnienie dzieciństwa, ciepła domowego, bezpieczeństwa, bliskości dziecko – Mama
Choć minęło od tego czasu już tak wiele lat – całe dwa pokolenia – to obraz ten a przede wszystkim wrażliwość dla tego typu prac, pozostała i trwa, wyraźnie powracając a to w klimatycznych kafejkach, a to innych przytulnych miejscach, gdzie oko natychmiast potrafi wyłowić piękną ręcznie robioną serwetę, obrus, firanki lub inną ozdobę.
Przez te dziesiątki lat moda a przede wszystkim docenianie tego typu wyrobów przechodziło istne burzliwe wzloty i upadki. Były lata, że te małe dzieła sztuki zostawały wyparte przez wyroby produkowane maszynowo. Po jakimś czasie odradzały się jakby, zdobywały ponownie przynależne dla nich miejsce. Jestem przekonany, że w każdej epoce, prace tego typu obronią się same. Wrażliwość bowiem oraz szacunek dla ludzkiej pracy była, jest i będzie. Wyroby te kojarzą się z ciepłem, są szlachetne i ponadczasowe. Bez względu na upływ czasu pozostają piękne, a jeśli starzeją się to tylko z wdziękiem.
Nie sposób bym w swoich podróżach nie zwracał uwagi na miejscowych wytwórców, rzemieślników, pasjonatów, artystów. Dziedzictwo to przecież spotkanie przeszłości w teraźniejszości. To poznawanie osób, które piszą jakby kolejne rozdziały opowieści snutych przez naszych najbliższych. Kontynuacja zapoczątkowana wiele lat wcześniej przez przodków, a później niejako modyfikowana, zmieniana lub trwa nierzadko w niezmienionej formie.
Bobowa, to mała, przytulna małopolska miejscowość. Podążając w tajemnicze tereny Beskidu Niskiego warto przystanąć na smaczne lody. Warto również odwiedzić wspaniały kościół średniowieczny, któremu patronuje św. Zofia, skądinąd opieką swą obejmuje również i całe miasteczko. Ten kamienny kościółek odzyskał właśnie przed kilkoma miesiącami po długiej renowacji swój niepowtarzalny blask. Kilka przecznic dalej polecam wspaniałą synagogę żydowską, istną perłę na tych ziemiach. Koniecznie należy wstąpić do znajdującego się tuż obok zakładu fryzjerskiego by poprosić o klucz do niej. Ach, a jaki ten zakład? Śmiem twierdzić, że nieliczne już takie można spotkać w naszym kraju. Strzyżenie, golenie, kompresy z epoki W zakładce ,,Czytelnia – z naszej biblioteczki” – w poście ,,Galicyjskim Szlakiem Chasydów” załączona została fotografia tej właśnie synagogi. Jak na tak małą miejscowość, atrakcji posiada bez liku.
Ale przecież tym razem do Bobowej zapraszam dla kolejnej przyjemności. To pokusa, zachęta, dla osób lubiących koronki, serwetki, oraz wyroby koronczarskie. Te małe właśnie dzieła sztuki, o których wspomniałem na wstępie. W tym wypadku jednak wytwarzane inną techniką, mianowicie przy użyciu klocków
Technika ta w swej niezmienionej formie trwa już setki lat, oczarowując kolejne wciąż pokolenia sięgające do wzorów, które trwają, stają się w ten sposób nieśmiertelne. Rzemiosło artystyczne, koronki, przez wieki uważane były za najbardziej ekskluzywne tekstylne wyroby dekoracyjne. Kiedy przywołujemy technikę powstawania koronki klockowej jawią się XVII wieczne obrazy Jana Vermeera, Nicoalesa Maesa, Caspara Netschera, którzy w kilkuletnim odstępie czasu, poświęcili swój talent, by na płótnie ukazać sylwetki koronczarek, ich skupienie oraz koncentrację. Szczególne, najbardziej chyba znane dzieło wyszło spod pędzla pierwszego Artysty, które po latach zainspirowało do powstania książki oraz na jej podstawie filmu. Obraz ,,Koronczarka” to maleńkie dzieło, wielkości raptem książki: 24,5 cm x 21 cm. Vermeer podglądał swoją bohaterkę jakby z ukrycia. My dziś mamy okazję by pracy współczesnych koronczarek przyjrzeć się z bliska. Wystarczy zaglądnąć do Bobowej właśnie. Możemy dotknąć specjalnej poduszki wypełnionej trocinami lub sianem, na której przyczepiony jest wzór. Możemy spróbować wykonać splot przekładając podłużne szpulki – zwane klockami. Dla chętnych, chcących poznać tajemnice wytwarzania koronki, organizowane są warsztaty.
Opowieść rozpocząłem o obrazach sprzed lat. Druty i szydełko w tym wypadku zastępują wrzeciona – klocki, różnej wielkości i grubości. Szpilki wbite w wałek niejako obrysowują wzór powstającego dzieła. Technika pozwala na daleko posuniętą improwizację w projektowaniu wzorów, lub wykorzystywaniu znanych i przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
Smutkiem napawa fakt, że szkoły uczące koronki klockowej powstałe w Zakopanem oraz Bobowej w XIX wieku zakończyły swą działalność po ponad 100 letnim ich funkcjonowaniu. Dyrektor zamykanej szkoły w Zakopanem , która przetrwała choćby dwie wojny światowe, wypowiedział wówczas następujące słowa: ,,Powstała w czasach, gdy ludzie poczuli, że nie potrafią żyć bez piękna. Umiera w czasach, gdy ludziom piękno jest niepotrzebne”.
Małe miasteczko nad rzeką Białą, dawniej ośrodek chasydyzmu z siedzibą dynastii cadyków Halberstamów. Dziś miejsce, gdzie pielęgnowana jest tradycja wytwarzania koronek klockowych. Na bobowskim Rynku warto przysiąść przy fontannie z figurą koronczarki. Znawcy tematu twierdzą, że stukot klocków wycisza, a koronka zajmuje ręce i myśli. Oczywiście koniecznie warto nabyć choćby maleństwo, które powstało w efekcie przekładania klocków.
Cytat na wstępie, to nie przypadek. Helena Modrzejewska to nie tylko aktorka robiąca wielką karierę na światowych scenach. To ona właśnie przyczyniła się do założenia wspomnianej powyżej Szkoły Koronkarskiej w Zakopanem. Na wielu starych fotografiach Aktorki, możemy podziwiać wspaniałe koronki – kołnierze, wstawki, mankiety, dekoracje sukien. Dziś wiele z tych arcydzieł rękodzieła przechowywanych jest w Muzeum Teatralnym w Warszawie.
Koronki do naszego kraju sprowadziła królowa Bona, ta od selera, kalafiora i kapusty Przynajmniej takie zasługi też się jej przypisuje. To podobnie do Noego i jego Arki. Tak wielką łódź wybudował, że zmieścił na nią nawet parę komarów, które latem potrafią uprzykrzać życie
Bona najwidoczniej zwoziła do kraju nad Wisłą co się tylko dało, a może trafniejsze stwierdzenie by było, gdybyśmy przypisywali jej rozpropagowanie noszenia koronek. Dwór królewski był ku temu znakomitym miejscem.
Ach, i najważniejsza rzecz, klocki przekłada się tylko parami Nici nawijane są na pojedyncze klocki, które później łączone są w pary. W końcu w parze zawsze raźniej
Bądź pierwszym komentującym