Sincos

W zaleznosci od kąta

Obraz test

PIĘKNO ZAKLĘTE W DREWNIE

Bardzo lubię architekturę drewnianą. Zapach drewna. Jego ciepło. Niepowtarzalność.

Wsiadam więc czasem do samochodu i włóczę się po zapomnianych drogach, czy wydeptanych ścieżkach przez podobnych do mnie 😉

Krańce naszego Kraju, to znakomite rejony do takich eskapad. Czy to Beskid Niski, czy Bieszczady, a może cała ściana wschodnia z urokliwym Podlasiem. Wszędzie tam mnogość drewnianych budowli. Niezmienne od pokoleń. Prawdziwe świadectwa dawnych czasów. Wykonywane przed laty przez często anonimowych wędrownych rzeźbiarzy, malarzy. Przyciągają swoją urodą, strzelistymi, stromymi gontowymi dachami, baniastymi hełmami, swoją historią.

To prawdziwie inny świat, odmienne tempo codziennych dni, inne powietrze… tam wiara jakby prawdziwsza… prosta, zrozumiała, ludzka.

Leży przede mną nowela autorstwa Władysława Łozińskiego p.t. ,,Madonna Busowiska”. Zamierzchłe to już czasy, napisana bowiem została w 1886 roku. A i miejsce akcji jakby bardziej odległe, za dzisiejszą granicą, na terenach starej Galicji… choć nazwy miejscowości Sambor, Lwów, Busk, Busowisko właśnie, przesiąknięte mową polską na wskroś… z tych dokładnie stron też i moje korzenie przecież… choć to temat na inną opowieść, na inny czas.

Sięgam po nowelę tę z tej prostej przyczyny, że mówiąc, czy pisząc o drewnianej architekturze, nie sposób nie odnieść się do w/wym tekstu, w którym tak bardzo plastycznie i realistycznie przedstawiony został wiejski cieśla, o imieniu Kłymaszko, cała hierarchia ówczesnych grup społecznych oraz temat powstawania cerkwi we wsi. Myślę, że warto zapoznać się z tym tekstem w oryginalnej pisowni sprzed lat:

 ,,W Busowiskach nie było cerkwi; dawniejsza stara, do której dojeżdżał co niedziela ksiądz terszowski, spaliła się przed kilku laty, o nowej długo nikt nie myślał. Ale jakoś zeszłego roku, około wiosny, wójt wróciwszy z kancelaryi spaskiej, zakomunikował przysiężnym, że pan „verwalter” coś wspominał, że gromada musi wystawić nową cerkiew, i żeby to sobie wzięła na rozum. Gromada wzięła na rozum, a pierwszy skutek był taki, że chciano obić wójta, że od razu nie powiedział, że gromada się tego „nie przyjmuje” bo będzie zdzierka i z grosza i z roboty. Gromada biedna, a Boga i księdza kto chce, znajdzie w Terszowie i w Topolnicy i w Strzyłkach. Ale nim się uśmierzyło jeszcze pierwsze zaniepokojenie, przyjechał nagle ni stąd ni zowąd sam ksiądz dziekan Turczmanowicz ze Strzelbie z księdzem Tarczaninem i djakiem Soroką z Terszowa, a zwoławszy gromadę do wójta na podwórze, zaczął przekładać, że tak bez cerkwi dłużej być nie może, że inne biedniejsze gromady nie tylko własną cerkiew mają, ale i własnego parodia, że to wstyd i hańba ludzka, a szkoda śmiertelna dla dusz; że on, ksiądz dziekan, przed władyką w Przemyślu oczu podnieść nie może, i że władyka bardzo markotny jest na gromadę busowiską, jako najopieszalszą jest w całej jego owczarni i podobna do drzewa suchego, co owoców nie rodzi i spalone będzie.

Słuchała w milczeniu i z wielkim frasunkiem gromada, a słowa o suchem drzewie, co spalone będzie, przeraziły ją bardzo; tamtego roku pogorzało dziesięciu gospodarzy, a tego roku czterech; przecież w tem coś i być musi. I niezawodnie coś w tem być musiało, bo ledwie ksiądz dziekan Turczmanowicz skończył, zaturkotało na drodze i z tumanów kurzu wyłoniła się żółta najtyczanka, a z najtyczanki wysiadł sam p. verwalter Krzepela w czapeczce cesarskiej i z trzema złotemi różami na niebieskim kołnierzu. Rozstąpiła się gromada z wielkim respektem, a p. Krzepela zaczął także mówić do niej, jeszcze głośniej, niż miał zwyczaj, i jeszcze częściej sem, sem, rzuca! między słowa, niż przy innych umiej ważnych okazyach. Co ksiądz tu mówił, to on sem zupełnie podpisuje i to już tak podpisano i zapieczętowane jest, że gromada budować będzie cerkiew; wszystko mu jedno, czy chce czy nie chce; on sem tu przyjechał, aby oznajmić gromadzie, że Najjaśniejszy Kollator pozwolił wydać z lasów kameralnych materyał, a gromada ma dać majstrów i robotę, i aby sem zaraz wybrała komitet cerkiewny i zabrała się do dzieła. Nie było rady; sprawa „podpisana i zapieczętowana”; i p. Krzepela nastaje, i władyka nastaje, i ksiądz dziekan nastaje, i — co ułatwiało bardzo przymusową decyzyę — materyał z lasów cesarskich będzie; hodi, będziemy budowali.

Obce przysłowie ma wielką racyę, utrzymując, że z konieczności wyrabia się cnota; stwierdziło się to na gromadzie busowiskiej. Za kilka dni po wyklarowaniu się pierwszej konfuzyi, gromada zaczęła być dumną z wielkiej decyzyi, tak, jakby ona wyszła wyłącznie z jej własnego natchnienia i dobrowolnej ofiarności. Sprawa budowy stała się rzeczą publiczną i kwestyą honoru całych Busowisk. Znaleźli się nawet ludzie z tak wygórowaną ambicyą, że objawiali życzenie, aby cerkiew była murowana, tak, jak w Strzelbicach, aby miała złoconą gałkę z krzyżem, jak w Baczynie, i aby zgodzić Kurzańskiego z Dobromila, żeby ją pomalował we środku. Tylko że pan Krzepela mówił wyraźnie, że da materyał z lasów, a o cegle nie wspomniał, i ta okoliczność ochłodziła troche entuzyastów i zredukowała ich monumentalne plany. Będzie cerkiew drewniana, ale niechże będzie dziełem najlepszego majstra, choćby go o dwadzieścia mil sprowadzić. Karchut, co budował cerkiew w Strzyłkach, uczciwy majster, ale nie najlepszy; jest jeden sławny, najsławniejszy na całe Podgórze, od Boryni po Drohobycz: stary Kłymaszko, ten sam, co wystawił cerkiew szlachcie jaworskiej, i w Koble i w Rozłuczu także, a ta ostatnia cerkiew była „drukowana”. Tak jest, była drukowana; jakiś pan że Lwowa, tak przynajmniej upewniał djak terszowski Soroka, zeszłego roku namalował ją umyślnie i wydrukował.

Ten Kłymaszko, to wielki majster jest; cieśla Zubek ze Spasa znał go dobrze, bo pod nim przy fabryce rozłuckiej pracował i cuda o nim busowiskim ludziom opowiadał walo, ludzie przyjdą do Kłymaszki, aby im cerkiew postawił; to Kłymaszko albo chce, albo nie chce; a jak chce, to idzie do „sadoczka”, bo ma sadek wiśniowy koło chaty i tam się kładzie wznak na murawie i ręce założy na krzyż, i tak leży i w sine niebo patrzy, a kiedy tak patrzy, to jemu przed oczami cerkiew rośnie i rośnie, tram na tramie, belek na belku, wieżyca na wieżycy, szczyt na szczycie aż po sam „chrest” — i tak poleży jaką godzinkę, i już ma, i powiada ludziom, że cerkiew jest. A potem bierze lubrykę i pisze kreskę na kresce, i tak popisze chwilę, i ot cała cerkiew napisana. Tylko to bieda jest z Kłymaszka, że jego budowa jest bardzo „pożarliwa”, a to jest, że dużo materyału żre, że i ani nastarczyć, a zawsze musi być co najprzedniejszy. Bo Kłymaszko już taki, że ma bardzo wielkie oko, a jak widzi jaki odwieczny las duży, to mówi: ładny las, jakaby cerkiew z niego! Jak Strzelbiczanie budowali cerkiew, trzy lata temu, pojechał do Kłymaszki do Spryni cały komitet cerkiewny, już z tym papierem, na którym p. Berski z Sambora napisał był całą cerkiew, aby mu pokazać i jeszcze się poradzić, a on z nimi i gadać nie chciał.

— Kiedy murujecie, to murujcie, a ja nie murarz, ja po staremu tak: kiedy cerkiew chłopska, to z drzewa, bo to materyał Bogu miły; szumi las, szumi, jakby do Boga gadał i do człowieka, i zielenieje i pachnie, i ptaszki w jego liściach śpiewają; to jest materyał na święty chram, ale cegła, to pieczone błoto i koniec; murujcie sobie, murujcie zdrowi!

Takie i tym podobne historye opowiadał Zubek, a komitet cerkiewny uchwalił jednogłośnie wysłać deputacyę do Kłymaszki. Siedli na wózki i pojechali do Spryni, a jeszcze jak ruszali, nakazywano im, aby uprosili Kłymaszki, żeby nowa cerkiew busowiska była koniecznie taka, jak ta „drukowana”. Nazajutrz Kłymaszko przyjechał, choć z góry zapowiedział, że sam budować nie będzie, bo już stary i bardzo niedomaga, ale zięć jego u niego się uczył; Kłymaszko mu powie, jak ma robić, a będzie dobrze. Sam przyjechał tylko po to, aby grunt opatrzyć i miarę dobrze wziąć, bo na mierze wszystko stoi; bez dobrej miary nic dobrego na świecie. Przyjazd Kłymaszki poruszył wieś całą. Pewnie lud florencki nie patrzył z większem zajęciem na Giotta, kiedy piętrzył ku niebu kampanillę, ani na Brunelleschiego, kiedy rozpinał gigantyczną kopułę nad kościołem Madonny del Fiore. Kłymaszko już był staruszek; nosił się trochę z waszecia, miał sierakową kapotę z potrzebami i buty zamiast zwykłych w okolicy chodaków; ale postrzygał wąsy i nosił długie włosy, które spływając białą jak mleko strugą spod czarnego góralskiego kapelusza z podgiętemi do góry kresami, nadawały mu coś bardzo czcigodnego, patryarchalnego. Był maleńki człowieczek, chudy jak trzaska, z drobną twarzą, zawsze jakby z lekka i filuternie uśmiechniętą, w której uderzały duże niebieskie oczy. Miejsce, na którem stała dawna spalona cerkiewka, okazało się najlepszem; był to dość duży plac gładki jak płyta, położony wyżej od sioła i otoczony dokoła odwiecznemi lipami. Kłymaszko mierzył długo sznurami, zapisywał sobie lubryką, pozabijał kołki w różnych punktach gruntu i nie kazał ich ruszać; dał wójtowi Senyszynowi instrukcye, jaki ma być materyał, a poczęstowany, odjechał. Od tej chwili zaczęła się w Busowiskach „fabryka”. Plac pusty, wytyczony kołkami, otrzymał tę nazwę, którą niebawem każde dziecko powtarzało z uroczystą powagą. Odtąd nie było nikogo w Busowiskach, ktoby choć raz na dzień nie szedł patrzeć na „fabrykę”, choć zawsze zastawał ten sam plac goły i te same kołki nietykalne, jakby były święte. O każdej godzinie prawie można było spotkać kilka bab i chłopów, pierwszych z podpartemi brodami, drugich z cybuszkami w zębach, jak stali przy kołkach i patrzyli na „fabrykę”, aż zdziwione i znudzone gęsi, które tu przychodziły na trawę, wynieść się musiały na inne samotniejsze miejsce. Ale już w kilka miesięcy później fabryka przestała być honorowym tylko tytułem gruntu między lipami. Rozlegały się na nim echa toporów ciesielskich i zgrzyt pił i nawoływania furmanów, co zwozili materiał.”

Ilekroć odwiedzam jakąś drewnianą cerkiew lub kościół, przywołuję w myślach słowa Władysława Łozińskiego i cieślę Kłymaszkę. Każda z tych budowli jest niepowtarzalna. Każda posiada coś charakterystycznego dla niej samej, co wyróżnia ją na tle innych. I choć jedne są wspaniałe, wyniosłe, wręcz pyszne w swoim kształcie a inne skromne, ciche, mało strojne, to wszystkie szyte jakby na ludzką miarę, na potrzeby każdego, prostego mieszkańca danej miejscowości.

Mam słabość do wielu z nich, ale chyba cerkiew p.w. Michała Archanioła w Turzańsku lubię szczególnie 😉 stąd Ją właśnie postanowiłem ukazać jako wizytówkę w tym poście.

Druga natomiast to słynna bojkowska cerkiew w Smolniku, pod takim samym wezwaniem, jak poprzedniczka. Obie wpisane zostały wraz z kilkoma innymi w 2013 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

I jedna i druga cieszy swoim wyglądem  już ponad dwieście lat. Każdą stworzył jakiś ówczesny Kłymaszko, obdarzony darem, talentem, wyobraźnią i wrażliwością. Może budowniczy tych ,,perełek”, podobnie do niego szukał natchnienia w sadach, lasach, modlitwach. Mimo, że każda cerkiew, kościółek jest anonimowy, niemy, to każda z tych sakralnych budowli posiada swoją duszę.

 

Bądź pierwszym komentującym

Dodaj komentarz