
KRAKÓW, KAZIMIERZ i CHASYDZI
„Kazimierz! To prawie Kraków, ale już nie Kraków. Inna strofa tego samego poematu. Przytulona do Wisły Skałka, dwa wyniosłe gotyckie kościoły, Augustianów i Bożego Ciała, a za nimi rozsiadłe dachy synagog, z których każda następna jest sławniejsza od poprzedniej. Wąskie uliczki, rozgałęzione zaułki powiązane labiryntem podworcowych przesmyków i osmolone domy, z wyszczerbionymi kominami i czarnymi oknami. Hitlerowcy wymordowali większość mieszkających tu ludzi jedynie dlatego, że byli Żydami. Nie potrafili jednak unicestwić panującego na Kazimierzu nastroju, który kształtowały wieki. Nowe życie też rozwijało się na tym starym pniu inaczej niż za miedzą pod Wawelem”.
Cytat ten zaczerpnąłem z opowieści Wiktora Zina „Kolęda”.
Tym razem zatrzymam się w miejscu, którego już podobno nie ma… podobno, ponieważ dla mnie istnieje nadal, jest czasem na wyciągnięcie ręki, wyczuwalne na dotyk… Zabieram Was w miejsce, gdzie cisza, nostalgia, smutek, tęsknota spogląda na nas z każdego dosłownie kamienia… na krakowski Kazimierz.
Kazimierz to miejsce szczególne. Jeszcze w nie tak bardzo odległych czasach, zaraz obok siebie rosły i umacniały się różne religie i kultury. Zarówno na krańcach południowej jak i wschodniej części kraju, czymś naturalnym były choćby bliskie sąsiedztwa cerkwi, kościołów, synagog, zborów a czasem i meczetów. Na krakowskim Kazimierzu do dziś dnia krzyżują się ze sobą ulice Rabina Meiselsa i Bożego Ciała. Spacerując ulicami Estery, Izaaka, Kupa, Warszauera, Lewkowa, Józefa, wielokrotnie przechodząc ulicą Jakuba, wzdłuż muru z czerwonych cegieł przetykanych kamieniem, zerkałem przez zakratowany otwór z wizerunkiem gwiazdy Dawida. W cieniu synagog i muru oddzielającego jeden z najstarszych w Europie żydowskich cmentarzy, toczy się gwarne życie. Wystarczy jednak przekroczyć bramę by dotknąć niemalże tego, co bezpowrotnie przeminęło…
Pozostały pochylone macewy, niemi świadkowie tamtych czasów. Ale na nich wciąż pojawiają się nowe karteczki obsypane prośbami, małe kamyki dodawane do dużych, kamiennych płyt, nad nimi kiwają się kapelusze, pochylają brody… Można wsłuchać się w modlitewne dźwięki psalmów, które niosą ze sobą podobnie jak nostalgiczna muzyka klezmerska: cierpienie, miłość i ból… Związki Żydów z krakowskim Kazimierzem, określane są jako „fenomen wygnania i powrotu”.
Pewien fiński architekt Juhani Pallasmaa w swojej książce pt. „Oczy skóry” napisał takie słowa: „Skóra czyta fakturę, wagę, gęstość i temperaturę materiału. Przyjemnie jest nacisnąć klamkę wypolerowaną przez tysiące dłoni, które przeszły przez te drzwi przed nami. Zmysł dotyku łączy nas z czasem i tradycją. Ściskamy w ten sposób dłonie niezliczonych pokoleń” . Warto w takich miejscach jak Synagoga Remuh dotknąć ramy krzesła, może właśnie klamki, kamiennej macewy na przyległym cmentarzu… Architektura bowiem nigdy nie opowiada nam swojej przeszłości, lecz zachowuje ją jak linie na dłoni., wpisane choćby w kraty okienne, poręcze schodów. To dialog z pamięcią i wyobraźnią. Podobno Mojżesz Isserles, zwany Remu, nadal pomaga rozwiązywać życiowe dylematy i spełnia niektóre życzenia…
Staram się w swoich podróżach odwiedzać NEKROPOLIE. wspominam tę na pagórkowatej wileńskiej Rossie, zadumany Łyczakowski we Lwowie, jesienny Rakowicki w Krakowie… wspominam Mizary tatarskie w Bohonikach i Kruszynianach, z półksiężycem, gwiazdami, groby obłożone polnymi kamieniami… żydowskie Kirkuty w Tarnowie, Leżajsku, Bobowej… pamiętam prosty grób Marca Chagalla w maleńkim, prowansalskim miasteczku Saint-Paul-de-Vence, na którym pojawiają się codziennie nowe kamienie zamiast kwiatów… Nasze pełne sennego uroku grobowce, na których tak wiele, przysiadłych, zastygłych w bezruchu aniołów… melancholijne „ogrody snu i miłości”. Ale teraz znajdujemy się na krakowskim Kazimierzu…
Tych miasteczek nie ma już, okrył niepamięci kurz, te uliczki, lisie czapy, kupców rój... tak jak malował pan Chagall... Zapłakane oczy lśnią, otula się liliową mgłą, smutny pociąg i odpływa w dal, hen w dal... nie tak malował pan Chagall... Łzy obeschły dawno już, ale niepamięci kurz, warto żeby jakiś wiatr nareszcie zwiał...
Coś się tli, czasem wiele lat czeka w uśpieniu, nierzadko jak pokazują badania, ślad powoduje objawy w drugim a nawet trzecim pokoleniu… to niepojęte, ale osoby przebywające w obozach koncentracyjnych, Sybiracy, więźniowie polityczni okresu PRL-u, przekazywali to swoim dzieciom, ci kolejnemu pokoleniu… POLECAM znakomitą książkę prof. Zdzisława Jana Ryna pt. „Lekarz, podróżnik, dyplomata”. Poświęcił w niej kilka rozdziałów prof. Antoniemu Kępińskiemu, który całe swoje życie oddał na badania syndromu K-Z.. Sam spędził 2,5 roku w obozie Miranda de Ebro. O Kępińskim mówiło się, że „kocha niekochanych”, zajmował się tymi, którymi już nikt zajmować się nie chciał… Leczył ofiary, ludzi o zdeformowanej osobowości, z pozoru często zdrowymi na pierwszy rzut oka… Lęki, strach, ciągłe ucieczki… dramat człowieka w sytuacjach ekstremalnego stresu… Egzystencjalne sprzeczności, dobro i zło, niebo i piekło, wierność i zdrada… Warto czasem inaczej spojrzeć na dzieje historii, na ludzi, na wiarę, na swoje i czyjeś wnętrze… Wrażliwości Innych, nie sposób mierzyć swoją miarą. Polecam Kazimierz, szczególnie ten mniej gwarny, cichy wręcz… w cieniu wiekowych drzew, kamieni, smętnej melodii na dnie serca…
Państwa starają się być samowystarczalne, ludzie starają się być samowystarczalni… ale od małego dziecka piszemy listy, kierujemy swoje prośby… niezdarne na początku do św. Mikołaja, później poważniejsze do Boga… intencje są bardzo różne, bardzo osobiste lub czasem ogólne. I tak to życie toczy się, że i myślenie jakby dwutorowo przebiega… myślenie LUDZKIE i myślenie BOSKIE… Nam wydaje się, że myślenia te są SPÓJNE, ale podobno temu Boskiemu nie zawsze po drodze z ludzkim stylem życia… Żydzi najczęściej swoje karteczki kierowali o wstawiennictwo u Boga, pozostawiając na grobach rabinów i cadyków, czasem montowane są specjalne skrzynki, szkatuły lub inne pojemniki. Wszystkim znana jest choćby Ściana Płaczu w Jerozolimie – takie ściany znajdują się również na żydowskich kirkutach w naszym kraju. Mocna to tradycja ale i potrzeba… potrzeba rozmowy, dialogu, każdy nosi w sobie jakieś prośby. Podobno te napisane posiadają większą moc od tych wypowiedzianych… SAMOWYSTARCZALNOŚĆ… swoboda, samodzielność, niezależność… ale czy to rzeczywiście wystarcza…?!?
Przede mną bardzo ciekawa książka, wspomnienie z dedykacją, niezwykłego spotkania w tarnowskiej koszernej kawiarence przy ulicy Wałowej. Z Siostrą (DZIĘKUJĘ) oraz Autorem (UKŁONY) Panem Adamem Bartoszem spędziliśmy dobrze czas. Tytuł tej książki, to: „Galicyjskim szlakiem Chasydów”. Zawartość połknąłem w zachwycie bo to przecież i moje ścieżki, znajome zaułki, mnóstwo podobnych zainteresowań… Panie Adamie, pozwoli Pan, że przytoczę Pana słowa…”Galicja, to dla Chasydów kraina legendarna, niemal tak jak Ziemia Obiecana. Wszystko co przeszłe, odnoszą do Galicji lub jej sąsiedztwa. Nawet jeśli ktoś wychował się na Węgrzech czy w Rumunii, to przecież jego ojcowie trafili tam z Galicji. W Galicji jest początek chasydyzmu i stamtąd wszystko, co chasydzkie się wywodzi. Każdy ze spotkanych Chasydów stara się pochwalić znajomością realiów galicyjskich, koneksjami, czy wręcz bytnością tam. Jeśli zaś byli w Polsce, to tylko po to, by pomodlić się na grobach bliskich, a przede wszystkim na grobach cadyków. Dla tych, którzy pamiętają Galicję z lat dziecięcych czy młodości, są to wspomnienia mgliste, wyidealizowane. Dla młodych zaś – to kraj ojców, sławnych cadyków, czasu szczęśliwości, ale też ZAGŁADY”.
Ta tradycja trwa nadal, skrupulatne pielęgnowanie wiary, od narodzin aż do śmierci. Lata okupacji, tworzone getta zmieniły całkowicie realia życiowe Żydów… zginęło wiele osób, które te tradycje mogły przekazywać przyszłym pokoleniom. Duża część uległa zmianom, to nieubłagany bieg historii, ale to co silne, ważne, pozostało i nadal trwa…
To taki krótki, mój osobisty spacer po Kazimierzu, spacer w kilku zaledwie obrazach… ale będąc na krakowskim Kazimierzu warto swe pierwsze kroki skierować właśnie tu, na stary żydowski cmentarz… a później dopiero udać się na gwarne krzywe bruki, w poszukiwaniu śladów tych, którzy to miejsce tworzyli. Kazimierz, miasto założone w XIV wieku przez króla Kazimierza Wielkiego, od wieków pełne jest mistycyzmu, przeplatających się kultur i niespodziewanych zwrotów w historii. Podobno jedną z przyczyn powstania miasta była szalona miłość króla Kazimierza do pięknej Żydówki Estery… Wam życzę podobnego uczucia do Kazimierza właśnie.
Bądź pierwszym komentującym