UŚMIECH
,,Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła” – Wisława Szymborska
Dodam może, że czytanie książek dla dzieci, a szczególnie dzieciom, może być czymś co zapadnie na długie lata życia. Czytanie bowiem uczy samodzielnego myślenia, pobudza wyobraźnię, wyrabia cierpliwość. Rozwija wrażliwość estetyczną, kształtuje postawę twórczą. Myślę, że zdecydowanie pomaga też w fotografowaniu 🙂
Skoro nadchodzą szczególne dni, warto połączyć dobrą książkę, wartościowe słowa z obrazem bliskich. Mnóstwo myśli staram się przelać w ciągu roku, ale czas Świąt wyzwala jakby głębsze pokłady, kieruje w stronę słabszych, mniejszych, nierzadko bezbronnych. Wpisy otagowane wyrazem – ,,Święta” – są dla mnie wyjątkowe. I zdecydowanie ten będzie równie ważny.
W dobie obrazu niemodnym staje się silenie by przemawiać słowem, a z drugiej strony, kiedy jak nie teraz, by wyrwać się z codziennego biegu, zatrzymać, ofiarować komuś bliskiemu cząstkę czasu i uśmiechu. Podążając za słowami Poetki, oddać się choćby ,,najpiękniejszej zabawie”, jaką jest czytanie książek.
Przywoływałem przed laty myśli Janusza Korczaka. Obraz dołączany wówczas przedstawiał roześmiane twarze dzieci. Powróciłem niedawno do tego wpisu. Z zaskoczeniem niejako spoglądałem w oblicza, których już nie spotykam na przedszkolnych korytarzach, większość bowiem z nich stawia swoje kroki w szkolnych ławach. Nie ukrywam, fakt ten mnie poruszył, ale i zmobilizował, by sięgnąć po aparat raz jeszcze, by spojrzeć przez szkiełko i wydobyć to ,,coś”, co umyka, czego w codzienności jakby nie dostrzegamy.
I choć dziś nie o rozwijaniu pasji czytania będzie, to jednak pragnę przy okazji przywołać zapomnianą już mocno postać. Bo chociaż tytuły sprzed lat dźwięczą jakby wyrazistą nutą, to podejrzewam, że literatura bliska mojemu pokoleniu pokryta już mocno patyną upływającego czasu. ,,O dwóch takich co ukradli księżyc”, ,,Panna z mokrą głową”, ,,Awantura o Basię”, ,,Szatan z siódmej klasy”, ,,Szaleństwa panny Ewy”, ,,Przygody koziołka Matołka”, ,,Małpka Fiki Miki”. To tylko jakby z brzegu półki, a ileż wspomnień minionych w nich ukrytych. Może warto powrócić, odkurzyć, może poznać. Tym bardziej, iż Autor powyżej wymienionych tytułów większość swojej twórczości pisarskiej poświęcił najmłodszym. Kornel Makuszyński, bo o nim chcę przy okazji napisać, radość życia przeplata z bezinteresowną postawą i wiarą w ludzką dobroć. Twórczość jego przepojona jest ogromnym ciepłem i zrozumieniem drugiego człowieka. Na kartach swoich powieści ukazuje bohaterów, którzy kierując się w życiu współczuciem dla pokrzywdzonych, jak również wiarą w trwałe związki przyjaźni, zawsze wierni są zasadom moralnym i przekonaniu, że w każdym ludzkim sercu mieści się wiele dobra. Na jego książkach, zawsze pełnych słońca i miłości wychowują się kolejne pokolenia Polaków. Jego pisarstwo, to pogodna afirmacja życia, spoglądania z otuchą i nadzieją w przyszłość swoją i świata, szlachetności życiowych postaw, wiary w ludzką dobroć, wielkiej sympatii dla bliźnich oraz współczucia dla pokrzywdzonych przez zły los.
A przecież każda historia zaczyna się podobnie… i życie ludzkie podobne posiada odcienie…
Będzie mi niezmiernie miło, jeśli poświęcicie cząstkę swojego czasu, by przeczytać i obejrzeć. A jeśli ktoś zechce pozostawić widoczny ślad w formie komentarza pod wpisem, sprawi mi tym najpiękniejszy prezent świąteczny 🙂
I chociaż to nie książka, a bardziej album, i chociaż zdjęcia zamieszczone wybrałem spośród może ładniejszych, których tu nie będzie, to mam nadzieję, że zarówno obraz jak też słowo pozostanie z Wami na czas Świąt, a całość ukaże moją radość, której doświadczałem podczas dwóch niezwykłych sesji. To też Podziękowanie dla każdej pary rąk, które mnie wspierały w wysiłku ale i wzruszeniu. Emocjach i impresjach fotograficznych. To Piękno ,,Ukrytego Daru” ukazane moim okiem, szkiełkiem i sercem 🙂 Dziękuję 🙂
Cytat z książki Kornela Makuszyńskiego p.t. ,,Przyjaciel wesołego diabła”.
,,Przedziwną historię, którą w tej książce opowiemy, słyszałem od pewnego bardzo starego człowieka: jemu opowiedział jego ojciec, jego ojcu jego dziad, jego dziadowi jego pradziad, jego pradziadowi jego prapradziad, a temu prapradziadowi opowiedział ją nieznany człowiek, który miał wtedy sto siedemdziesiąt trzy lata i brodę z dostojnej starości tak potężną, że ją przed nim niosło dwunastu pachołków, tak jak dwunastu paziów niesie ogon królewskiego płaszcza. Jasna tedy jest sprawa, że jest to historia sędziwa, i gdyby cudownym opowieściom rosły z wiekiem srebrne brody, opowieść którą mamy zamiar opowiedzieć, dźwigałaby brodę równie wspaniałą, jak ów starzec. Tak się jednak dzieje na tym Bożym świecie, że to co kiedykolwiek było piękne, choćby to było przed pięcioma tysiącami lat, pozostaje piękne na zawsze, a czas nie ma do tego przystępu, dlatego poezja z pięknych najpiękniejsza, narodzona wtedy, kiedy Pan Bóg świat stworzył, nie starzeje się nigdy, i kwitnie zawsze białym, radosnym, wiosennym kwieciem.
Dawne, sędziwe opowieści rozpowiadają zazwyczaj o pięknych sercach i wzniosłych duszach, które wśród przygód nadzwyczajnych okazywały swoją słodycz lub potęgę. Wszystkim tym opowieściom i bajkom ślicznym należy wierzyć całym sercem. Wszystkie bajki są prawdziwe, i musiały się zdarzyć kiedyś, kiedyś, kiedy wszyscy ludzie na świecie byli jako dzieci. Ja wierzę we wszystkie. Są takie nadzwyczajne historie, które własnymi oglądałem oczyma, chociaż działy się przed lat tysiącem, są takie, o których od innych słyszałem, i też w nie wierzę głęboko, bo są tak przedziwnie piękne, najpiękniejsze na świecie.
Ta niebywała historia, którą opowiem w tej książce, zdarzyła się prawdziwie. Świadkowie jej dawno pomarli, lecz cóż z tego? Ludzie opowiadali ją ludziom, ptaki ptakom, drzewa drzewom, sędziwa smutna noc opowiedziała ją młodemu porankowi, a poranek, kiedy przeżył swój dzień, opowiedział ją cichemu wieczorowi; stary księżyc, niebieski włóczęga, opowiadał ją niepoliczonej dzieciarni gwiazd, które dlatego mrugają tak z wielkiego podziwu; wiatr opowiadał ją wodzie, a rzeki szemrzące morzu wielkiemu. Dlatego cały świat pełny jest bajki.
Nie wiem gdzie i kiedy stało się to wszystko; przed nami rozkwita słoneczny dzień, lecz poza nami leży ocean mroku, niezmierny i mgłami zasnuty; utonęły w nim długie wieki, jakżeż więc na tym ogromie znaleźć te dnie, w których się to wszystko działo? Działo się bardzo dawno. A gdzie? To wiem z pewnością, że zaczęło się gdzieś na polskiej ziemi… ”
Dziecinne argumenty słonecznego promienia w ,,Bezgrzesznych latach” Kornela Makuszyńskiego.
,,W chwili kiedy się pochyliłem nad białą kartą papieru i zanim jej dotknąłem piórem, padła na nią smuga słońca. Jak rozigrane złote dziecko, co ma roześmiane oczy, przeszkadza człowiekowi zajętemu pracą, tak oto ten słoneczny błysk, co się oderwał od nieba, igra po moim papierze, po poważnej, sztywnej, pysznej ze swej białości karcie, włazi pod ostre, zirytowane, czernią atramentu płaczące pióro i w wielkiej ciszy mego pokoju — śmieje się, śmieje, śmieje…
Nakrywam tę złotą plamę dłonią — ach! — przeciekła mi przez palce i już jest na grzbiecie ręki; złym wzrokiem i złym westchnieniem odpędzam tego słonecznego motyla, lecz on wciąż powraca, przebiwszy w słonecznym locie zimno szyby okiennej.
O, jaka to pusta zabawa!
Nie mam czasu na igraszki ze słonecznym promieniem, zabłąkanym ze świata. Jestem pełen żalów i pełen goryczy. Oto drży pióro moje, jak żądło podnieconej czymś osy, i mimo stu słonecznych promieni, choćby mi słońce każdą chciało wyzłocić kartę, choćby się dzień słoneczny położył na moich papierzyskach i grał, i dzwonił złotem swoich promieni — pióro moje wbije się jak szpon w biel papieru i papier jęknie. Potem czarna, atramentowa krew długimi sznureczkami liter popłynie z zapiekłej rany.
Tak jest! tak będzie! Czegóż tedy chcesz, utrapiony promyku słońca? Uderzyłem pięścią w kartę papieru. Zadrżał złoty blask i — lśni się. Nie uciekł, przerażony, lecz jak złoty ptak zatrzepotał się razem z kartą i po chwili — beztroski, znowu śmiać się zaczyna i po papierze krąży, i śmieje się, śmieje, śmieje. Daremna jest walka z pustotą. Jestem jednak człowiekiem łagodnym, nie będę wiódł walki — z czym? z kim? — i mizernym promykiem! Czy uderzyłem kiedy roześmiane dziecko? Nie. Uczynię więc ustępstwo, niegodne dojrzałego serca i będę się starał wytłumaczyć złotej swawoli, że jest niedowarzona, dokuczliwa i natrętna jak mucha. Pochylam więc twarz nad niecierpliwą i już bladą z pasji kartą i zbliżywszy usta do złotego blasku, co żywy i niespokojny wałęsa się po niej, mówię szeptem:
— Miły promyku! Mógłbym cię zamordować jednym ruchem, potrzebnym na zasłonięcie okna, jednak tego nie uczynię bo mi cię; żal, jesteś bowiem dzieciak i żak, łobuz utrapiony, co na mój wiek nie zważając, wpada przez okno, jak szalony, buszuje po moim stole i plami złotem moje kartki papieru. Ale widzisz, dziecko słoneczne, żeś nie w porę tu przyszło. Przeszkadzasz mi i jesteś natrętne. Czoło moje jest zmarszczone i zmarszczone jest moje serce. Widziałeś pewnie, że na drzewie więdnącym kora się marszczy i boleśnie pęka? Oto spójrz, a jeśli to pojąć potrafisz, zrozumiesz, że tak więdnie we mnie serce. Oznacza to, że jest ono chore, bo je zgryzł czerw, zły i złośliwy robak smutku. Bo i jakżeż ma ono kwitnąć i szumieć radośnie weselem krwi, kiedy dokoła jest ponuro i smutnie? Kiedy wszystko dokoła napełnione jest troską i zgryzotą, a rozpacz siedzi opodal na gałęzi, jak sowa, co wróży śmierć? Przeto w tej chwili, kiedy tak nieopatrznie przyszedłeś, chciałem się właśnie użalić nad sobą i pisać tak, aby każda literka moja miała okrągły kształt łzy. O, promieniu! Urodzony ze szczęścia, więc szczęśliwy! Nie wiesz, co to jest gorycz i żal, i utrapienie. Nie wchodź więc do umarłego ogrodu, w którym kwiaty powiędły i w którym ścieżyny zarosłe są zielskiem złym i jadowitym. Tylko my, ludzie, którzy umieramy, znamy dobre drogi na cmentarzach i przechadzki wśród grobów. Sprawia nam to dziwną, niepojętą dla ciebie przyjemność, bo ty podobno nigdy nie umierasz. Odejdź więc, stworzenie złociste, bo nic tu po tobie. Pozwól mi płakać i nie przeszkadzaj, bo chcę, aby moje umartwienie było piękne, nadobne i uwodzące. Ponieważ ja płaczę; więc chcę, aby razem ze mną płakali inni, jestem bowiem człowiekiem, a człowiek rad z bliźnim swoim podzieli się goryczą i łzami. Odejdź więc! Błagam cię, odejdź, bo cię zabiję jak bezbronnego ptaka. Policzony jest mój czas i zegar mój jest nieumęczony, idzie, idzie wciąż uparty jak nieszczęście. Zbliża się noc, miła pora ludzi smutnych i bolejących. Odejdź, zniknij, bo się wyczerpie moja dobroć łagodna i nie będę mógł pohamować niecierpliwości. Wtedy, pióro chwyciwszy, przebiję cię na wylot i zginiesz złotą śmiercią, niemądry okruchu słońca, pusty roztrzepańcze, uśmiechu nieba…
— Nie uczynisz mi nic złego! — zaszeleścił wesoło promień..
— Na wszystkie ciemne potęgi! — zawołałem bez głosu — oto zapłata za moją dobroć. Ten żak słoneczny waży się na rozmowę ze mną! A skądże taki jesteś tego pewny, że ci nic złego nie uczynię?
— Znam cię! — odrzekła złota okruszyna. — Ty jesteś tym, który mnie kocha.
— Nie kocham cię i nie chcę cię widzieć. Jestem przeraźliwie smętny!
Złota jaśń zatrzepotała się jak motyl. Złoty uśmiech zamigotał na białej karcie.
— Twój smętek jest wart śmiechu!
— Mój smutek jest tragiczny…
— Smutek jest jak czarny cień, który rośnie i wydłuża się, i pusty jest jak cień. Nic łatwiejszego, jak odpędzić czarną zmorę cienia. Ale ludzie bawią się smętnym swoim cieniem, bo im się zdaje, że to ponura ich dusza wypełzła z nich i leży rozpostarta krzyżem na prochu ziemi. A ten smutny cień to jest pajac, co jak małpa naśladuje człowieka. Cień oszukuje człowieka, swojego pana. Człowiek łatwo da się oszukać i smutek czyni z nim, co zechce.
— Ach, co za mądrość! ach, jakie głębokości!
— Jestem mądry mądrością dziecka… Jestem mądrością radości. Radość wielkim jest mędrcem, bo radość stworzyła słońce i świat. Twój smutek niczego nie urodzi.
— Mój smutek jest piękny.
— Na świecie wszystko jest piękne, nie ma na nim nic brzydkiego, lecz najpiękniejsza jest radość.
— Promieniu, mówisz rzeczy banalne. — Być może, bo mówię to od początku świata. Jeszcze świata nie było, a ja już śpiewałem o tym jak ptak.
— Jest to filozofia dla dzieci…
— Więc najwyższa i najczystsza. Jeślibyś umiał pisać tak, aby cię każde dziecko pojęło, byłbyś wielki. Ale tego żaden człowiek jeszcze uczynić nie zdoła, więc się nie martw. Dopiero za siedem tysięcy lat będą ludzie do siebie przemawiali tak cudownie.
— Ach, jakimiż to słowami będzie śpiewała ta cudowna mowa?
— To nie będą słowa, to będą blaski. Ja będę w każdym takim dźwięku. Każdy dźwięk będzie złoty, ciepły i skrzydlaty. Taki jak ja. Za siedem tysięcy lat…
— Czemuż tak późno?
— Bo jeszcze dookoła ludzkiego serca jest gruba, twarda skorupa, myśl ludzka jest jeszcze ociężała i nie ma skrzydeł, jak poczwarka. Człowiek jest jeszcze ślepy i nie widzi złotego pyłu w powietrzu i jest jeszcze głuchy — nie słyszy, jak śpiewa i gra każdy atom, każde lśnienie i każdy pyłek.
— A ty to słyszysz?
— Ja sam dźwięczę. Wytęż słuch! Oto dźwięczę!… Słyszysz?…
— Nie słyszę, zwodzisz mnie!
— Nie zwodzę. Ja nie mogę kłamać, tylko ty jesteś biedny i nieszczęśliwy. Już mnie widzisz, ale nigdy nie usłyszysz. Są jednak tacy, co mnie czują, nie widząc nawet. Ci są lepsi od ciebie.
— Któż to taki?
— Raz siedziała pod murem zziębnięta, ślepa, biedna dziewczynka. Przebiegałem właśnie ulicą, więc zatrzymałem się i położyłem się na jej ślepych oczach. Wtedy dziewczynka…
— Cóż ta dziewczynka?
— Podniosła rączęta do oczu, jakby mnie chciała schwytać. Poczuła mnie, nie widząc… I stało się coś cudownego: to biedactwo się uśmiechnęło, a ja byłem szczęśliwy.
— Przeceniasz się, złota okruszyno…
— Nie! Jestem pokorny promień słońca. Czasem nie waham się i padam na brzydką kałużę, która się wtedy staje śliczna.
— Po cóż takie poświęcenie?
— Po to, aby było pięknie na świecie. Umiem jednak czynić rzeczy bardzo trudne i czarodziejskie. Chcesz mnie słuchać?
— Mów zresztą, bawisz mnie…
— Dobrze! Raz upadłem na serce straszliwego człowieka, który był zły, skąpy i okrutny. Ten człowiek uśmiechnął się po raz pierwszy w życiu i zaczął czynić dobrze.
— Możliwe!
— Ale to nic, to drobiazg. Wiesz, jaki naród na świecie jest najbardziej twardy i który ma duszę wyziębłą i nieużytą?
— Wiem, Anglicy.
— Tak, oni. Otóż raz, kiedy wielka mgła opadła, znalazłem się w Anglii, wesoły, wędrowny promyk. Tam spotkałem Anglika, który miał dobrą twarz i wesołą brodę. Podobał mi się, więc przez jego oczy wszedłem w jego duszę. Stało się coś niesłychanego. Ten człowiek stał się tak dobry, tak cudownie dobry, jak gdyby nigdy nie był Anglikiem. Mówił tak słodko, że ludzie, że nawet Anglicy mieli łzy w oczach. Ja to sprawiłem!
— Któż to był taki?
— Już umarł! Nazywał się Karol Dickens. Umiał rozmawiać nawet ze świerszczem, nawet z imbrykiem pełnym wody. Ogromnie go lubiłem.
— Przyznaję, że pięknie uczyniłeś.
— Bardziej jeszcze lubiłem jednak innego człowieka. Pochodził on z twojego kraju. Kochałem jego, a on kochał mnie. Ogrzałem każde jego słowo tak, że każde było do mnie podobne. O, jak cudowne serce miał ten człowiek! W duszy jego miałem gniazdko, jak ptak.
— Mów, mów… jak się nazywał?
— Bolesław Prus… Cóż to, uśmiechnąłeś się z rozrzewnieniem?
— Wszystko jedno… Znałeś jeszcze kogoś podobnego?
— O, wielu, wielu znałem takich ludzi. Ale tych dwóch najbardziej chyba lubiłem. Ach! Przypominam sobie… Jeszcze jednego kochałem. Pisał książki. Ja siadywałem mu wtedy na czole albo na oczach, albo na jego ramieniu i po obsadce pióra spływałem na papier. On się uśmiechał i piórem rozprowadzał mnie po białych karteczkach. Jak to on się nazywał? Aha! Edmund Amicis… Tak, tak się nazywał.
— Amicis!… I on cię kochał?
— Bardzo!
— I to ty pisałeś z nim te książki?
— Ja nie, ja nie umiem. Ja tylko czyniłem jasność dookoła albo ich zmęczone i smutne oczy ocierałem łagodnie, aby nie było na nich smutnego spojrzenia. Nie potrzeba przecie, aby wszyscy byli smutni i pełni goryczy. Pewnie że tacy muszą być, co się gryzą w sercach, bo muszą walczyć z tym, co jest dla nich najstraszniejsze, z czarną nocą. To są niezmiernie wielcy ludzie. Wszyscy jednak tacy być nie mogą. Więcej potrzeba takich, co nauczają słodkiej miłości, co w dłonie umieją nabrać blasku, jak różanej wody, i niosą potem to złoto cudowne, i rozdzielają między najbiedniejszych. Ludzie są jak ta wynędzniała, zziębnięta i ślepa dziewczynka, której ja darowałem wielki dla niej skarb — uśmiech. Trzeba ich pocieszyć i ogrzać serca. Czy przyznajesz mi słuszność?
— Zastanowię się…
— I już mnie nie odpędzasz?
— Prawdę mówiąc, to jesteś stworzeniem wcale miłym i zabawnym. Więc tak bardzo nie znosisz goryczy? — Umieram, gdy się znajdę w jej pobliżu.
— Łatwo tedy możesz umrzeć, gdyż moje serce jest pełne goryczy.
— Nie! ja przecież widzę twoje serce.
— Och! i myślisz, że kłamię?
— Nie kłamiesz, lecz się łudzisz. Twoje serce jest pełne miłości.
— Ach, banialuki!…
— Nie! to prawda. Spójrz w swoje serce. Patrzysz?
— Patrzę…
— Ono jest pełne miłości dla nieszczęśliwych. Rozrzewnione jest i smutne, ale dobrym, łaskawym smutkiem, że jest takie biedne, ciche i pokorne i nie może niedoli ludzkiej dać więcej niż wszystko, co w nim jest, nic więcej prócz uśmiechu. Widzisz?…
— Na Boga, nie widzę nic…
— Ach, tak! Nie możesz widzieć, bo ci zwilgotniały oczy… To dobrze! Zaraz z nich spłynie wszystka czarność i wszystek mrok. Ty nie jesteś złym człowiekiem.
— Nie! nie!
— Także się cieszę!… Cóż to? Już masz oczy jasne? Uśmiechasz się?
— Cicho, cicho, promyku!
— Kocham cię za to… O, gdybyś wiedział, tobyś nawet udawał uśmiech, aby im ulżyć.
— Czy można ulżyć nędzy uśmiechem?
— Tak, uśmiechem pełnym tak słodkiej miłości, aby była słodszą niż chleb. Nędza i cierpienie jest największą zbrodnią świata i czymś tak straszliwym, że Bóg posmutniał.
— A ludzie?
— Ludzie wymyślili drugą hańbę: dobroczynność. Rzuca się kęs spleśniałego chleba i chce się za to iść do nieba. Więc wszystko na świecie prócz ludzi chce pocieszyć nieszczęśliwych: słońce, księżyc, wiatr, las i morze; gwiazda i kwiat, i ja, promień zabłąkany wśród rozpaczy.
— Cóż mogę ja, człowiek?
— Mało, wiem, że mało. Możesz jednak uczynić, co ja czynię. Niewiele to, prawie nic, ale większą jest, ofiara pokornego serca niż złota ofiara bogacza. Możesz iść moją drogą, tu i tam, i wszędzie. — I choćbyś miał w duszy tysiąc zgryzot, a w sercu morze łez, znajdź jednak na jego dnie uśmiech. Położysz go na spłakanych oczach, a uśmiechną się. Położysz go na ustach spragnionych, a wyda się im jak kropla rosy. Położysz go na serce zziębnięte i ogrzejesz je. Pokażesz go duszy udręczonej, a ona na moment jeden zapomni o udręczeniu. Uśmiechem miłości zapełnisz noc bezsenną i pełną zgryzoty, zetrzesz nim z warg ludzkich słowo przekleństwa. Uśmiech jest wielkim szczęściem ludzi bardzo biednych, którzy sami już go w sobie nie znajdą. Uśmiech jest złotym dzieckiem miłości, a oni mają serca wyschnięte, już bez miłości. Trzeba im ją przypomnieć.
— Słowa moje są bez siły…
— A cóżeś ty, człeczyno mizerny, myślał, że tak potrafisz, jak tamci, o których ci mówiłem? Nie zdołasz… Znasz jednak drogę, którą szli?
— Wiem, od serca do serca.
— Tak, nie najgorzej pomyślałeś. Więc mów, jak potrafisz…
— Ale o czym?
— O czym? O wszystkim! Miłość jest wszędzie i we wszystkim. Uśmiech lata jak ja, promień słoneczny. A serca ludzkie są niepoliczone. Opowiadaj bajki tym, których nawet bajka, sieroca, biedna bajka odbiegła, przeraziwszy się naszczekiwania złego psa zgryzoty. Lecz tylko całym sercem, całą duszą kochaj wszystko biedne i tą miłością napełnij tak słowa swoje, aby były jak pszczoły, słodyczą obarczone. I każ im lecieć, jak pszczołom, na wszystkie strony świata…
— Nie potrafię, boję się…
— Ach, człowieku utrapiony! Płakać potrafi z was każdy, tylko śmiać się nie potrafi!
— Ja już próbowałem.
— I nie udało się. To nie był uśmiech, lecz konwulsja. Teraz ja ci pomogę… Widzisz mnie?
— Widzę…
— Oto przebiegam karty twego papieru. Słyszysz, jak szeleszczą?
— Słyszę…
— Teraz spłynąłem na twoją rękę… Teraz wyżej… wyżej…
— Gdzie jesteś?
— Na oczach twoich. Co widzisz?
— Widzę złote koła wirujące…
— Co jeszcze? co jeszcze?
— Widzę miliony ludzkich oczu, które patrzą w pustkę albo są pełne łez.
— Co jeszcze? co jeszcze?
— Widzę głód, który kąsa, i śmierć, która zabija, Na pomoc, na pomoc!
— Nie, ty ich ocalisz… Spływam z oczu twoich, bobyś się przeraził.
— Gdzie jesteś, promieniu?
— Co czujesz, człowieku?
— Czuję słodycz w moim sercu i tkliwość tak rzewną, że jestem jak dziecko. Gdzie jesteś?
— Jestem w sercu twoim… I już cię nie opuszczę… Teraz pisz, bo zmrok zapada. Pisz o każdym pyłku nawet, bo wielka miłość pyłek w świat zamieni. Młodość jest pyłkiem słońca… O niej pisz, o niej…„
Liczne badania dowodzą, że dzieci śmieją się ok 400 razy dziennie, gdy dorośli, często rodzice tych dzieci, już tylko 15 razy. Mam nadzieję, że wpis powyższy zdecydowanie podwyższy te wskaźniki 🙂 Bo czyż widział ktoś z Was uśmiechniętą twarz, która nie byłaby piękna?
,,Darząc uśmiechem – uszczęśliwiasz serce”, ,,Uśmiech bogaci obdarzonego, nie zubożając dającego”, ,,Uśmiech nie trwa dłużej niż chwila, ale jego wspomnienie zostaje na długo”, ,,Nikt nie jest tak bogaty, by mógł nim pogardzić, ani tak ubogi, by nie mógł nim darzyć”.
,,Uśmiech to rozsiewanie wokoło małych promyków szczęścia i radości. Możemy to czynić często, bardzo często darząc ludzi uśmiechem miłości i dobroci.”
Ach i pamiętajcie, że: „Człowiek więdnie bez dobrej książki, jak więdnie kwiat bez słońca” – Kornel Makuszyński
Na nadchodzące dni, zbliżające się Święta Bożego Narodzenia przyjmijcie szczere życzenia samego dobra.
Święty Jan Paweł II podczas Pasterki w roku 2002 powiedział: ,,Niemowlę leżące w ubóstwie żłóbka: oto znak Boga.
Mijają wieki i tysiąclecia, ale znak pozostaje i jest wymowny również dla nas. Jest to znak nadziei, znak pokoju, znak wolności, znak miłosierdzia, znak miłości i pocieszenia. Jest to znak mały i kruchy, uniżony i milczący, ale bogaty w moc Boga, który stał się człowiekiem”.
Życzę Wam bliskości Boga i Człowieka
M.
18 grudnia 2021 09:37Dzień dobry,
Błażej Przyjacielu, jesteś prawdziwym wirtuozem fotografii portretowej. Widać u tych dzieci uśmiech, emocje i uczucia. Te dziecięce portrety są pełne życia i mają duszę. Gratuluję jestem z Ciebie dumny.
Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia
admin
18 grudnia 2021 12:35Dzień dobry Michale 🙂
Piękne Dzięki 🙂 Przyznam szczerze, że kilka kadrów spokojnie wkładam do teki oznaczonej słowem – ,,ulubione”. Zawsze to duże wyzwanie, ale późniejsza satysfakcja i radość ogromna. Uchwycić ,,mgnienie” to rzecz bezcenna.
Pozdrawiam Serdecznie 🙂
Lucyna Romańska
1 stycznia 2022 17:56Dzień dobry,
portrety dzieci – urocze. Będzie znakomita pamiątka po tak szybko przemijającym dzieciństwie. Chciałam także podziękować za przypomnienie fragmentów książek Kornela Makuszyńskiego – pięknej i tragicznej postaci w naszej kulturze. Polecam przy okazji książkę Mariusza Urbanka „Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce.” Pisarz, który dzielił się nie tylko uśmiechem, ale także wspierał finansowo innych, po wojnie został potraktowany jak wróg ludu.
admin
1 stycznia 2022 19:16Dzień dobry,
Dziękuję Serdecznie za garść ciepła w komentarzu. Iluż to Rodaków do teczek z własnym nazwiskiem przypięte miało karteczki z nadrukiem – ideologicznie szkodliwi. Przykre tym bardziej, że często kolejne dziesiątki lat nie potrafiły zmienić w ludzkiej świadomości wyrządzonych krzywd.
Makuszyńskiego nazywano pisarzem ,,ze słońcem w herbie”, więc całe szczęście, że tym co ukradli księżyc 🙂 nie przyszło do głowy by uczynić zamach i na słońce 🙂 wówczas niejako pisarz sam siebie by okradł 🙂
Ten lekki wtręt, to z rozmysłem, bo dzieci rejestrują dosłownie wszystko 🙂
A odnośnie przemijania tak szybko dzieciństwa… dostrzegam jak duże zmiany zachodzą nierzadko w tych drobnych twarzyczkach z miesiąca na miesiąc, tym bardziej fakt ten sprawia mnóstwo przyjemności i mam to szczęście, że mogę od czasu do czasu porównać, zobaczyć to przemijanie, ale i utrwalić na długie lata dla najbliższych.
Pozdrawiam serdecznie.