WSPOMNIENIE
Jakże wyraźnie dziś brzmią słowa wypowiedziane przed laty w jednym z kazań przez ks. Piotra Pawlukiewicza: ,,To nie jest tak, że oni umarli a my żyjemy. To oni żyją, a my umieramy”.
Wydaje się, że to było już tak dawno. Pewną czerwcową porą zajrzeliśmy do Poleskiego Parku Narodowego. W kasie, podczas kupowania biletów wstępu do Parku spotykamy uśmiechniętego Pana. Kręci się energicznie za szybą pomieszczenia kasowego. Ubrany w t-shirt z nadrukiem głowy wilka na piersi. Okulary swobodnie zwisają podpięte na sznurku. Spodnie w kolorze khaki. Długa, siwa broda, szczególny błysk w oku. Ułamki sekund, intuicja, głos wewnętrzny podpowiada by zagadnąć. Spotykamy się wzrokiem, wymieniamy uśmiech. Pytam, czy Pan fotografuje. Uśmiecha się jakby mocniej. Odpowiada, że owszem, zdarza się. W kilku słowach wyjaśniam cel naszego przyjazdu, z nadzieją pytam, czy mógłby podpowiedzieć, przybliżyć nam teren Parku. Czy może zaproponować jakieś miejsca szczególnie pod kątem fotografowania. Sięga po mapę, rozkłada po drugiej stronie szyby, krótko wpatruje się w znajome dla siebie tereny. Po chwili zaczyna palcem wskazywać poszczególne rejony, wymienia dla nas jeszcze obce wówczas nazwy, pochyla się niżej, widać skupienie ale tez niesłychaną swobodę. Staram się z największą uwagą jak najwięcej zapamiętać. Rejestruję każdy ruch. Wskazuje nam miejsca atrakcyjne na wschody i zachody słońca. Dopowiada swoje wrażenia, dziś wiem, że poruszyliśmy delikatną strunę, a przecież o tym co się kocha, można w nieskończoność. Opowiada nam o pewnym pięknym świcie. Odwraca wzrok w kierunku wiszących widokówek z Poleskiego Parku. Wskazuje jedną z nich. To właśnie obraz z tego dnia. Bierze w palce, odwraca, spogląda, uśmiecha się, stwierdza, że oczywiście to Jego fotografia. ,,Świt na Bagnie Bubnów”.
Gdybym zakupił tę kartkę wówczas, drogę bym skrócił dość mocno. Widocznie, droga ta miała wyglądać inaczej. Przez najbliższe dni poznawaliśmy teren Poleskiego Parku Narodowego. Trafiliśmy też w miejsca wskazane przez poznanego Pana.
Po powrocie z Polesia, codziennie myślałem o tym szczególnym spotkaniu. Zazwyczaj intuicja mnie nie zawodzi. Kiedy chwytam w dłoń jakiś nawet mało uchwytny skrawek interesującej mnie historii, robię wiele, by nie utracić, by nie wypuścić z dłoni szansy na coś ciekawego, co pozwoli w przyszłości usiąść i zachwycić się w pełni.
Ba, po powrocie więc z Polesia rozpocząłem poszukiwania. Telefony, maile, dostępne filmy przyrodnicze z Poleskiego Parku Narodowego. Pamiętam, jaką radością wypełniła mnie chwila, kiedy na jednym z filmów dostrzegłem znajomą Postać trzymającą w dłoniach żółwia błotnego. W końcowej stopce przeczytałem, że Pracownikiem Parku jest Pan Andrzej Różycki.
Kiedy postanowiliśmy z Małgosią, że chcemy ruszyć z warsztatami fotograficznymi na Polesiu, gdzieś w skrytości ducha, w zakamarkach serducha miałem myśl, by do udziału zaprosić też Pana Andrzeja. Kiedy dogrywałem kolejne etapy przedsięwzięcia, kiedy zderzyłem się z problemem, który wówczas wydawał się nie do przeskoczenia, skierowałem mail do Dyrekcji Poleskiego Parku Narodowego. Szybka krótka odpowiedź. Zwrotnie wykonałem telefon, powołałem się wówczas na Pana Andrzeja. Po chwili usłyszałem znajomy głos. Minęło od pierwszego spotkania już kilka miesięcy, ale ten głos był na tyle charakterystyczny, że miałem wrażenie jakbyśmy rozmawiali przed kwadransem. Wspomniałem nasze spotkanie, rozmowę. Z ogromną radością usłyszałem, że Pan Andrzej pamięta nas. Po krótkiej wymianie zdań, wyjaśnieniu spornych kwestii, otrzymałem zapewnienie, że wszystkie problemy zostaną rozwiązane. Nieśmiało wspomniałem o naszej propozycji, inicjatywa ta została przyjęta z zadowoleniem.
Odbyliśmy z Panem Andrzejem dwa cykle warsztatów na Polesiu. Relacja z tych spotkań jest dostępna na naszym blogu. Nie sposób by dokładnie opisać te chwile. Przynajmniej we mnie pozostaje ogromna wdzięczność za ten czas. Każda bowiem nawet maleńka chwila to część naszego życia. Jak choćby telefon który wykonałem pewnego dnia. Pan Andrzej, był wówczas zajęty, uczestniczył w konferencji na temat inwazyjnego raka marmurkowego, który niestety zaznaczył swoją obecność też na Polesiu. Odebrał, wyszedł na kilka minut, powiedział, że zawsze jest do dyspozycji, że znajdzie choćby chwilę.
Kiedy przygotowywaliśmy tegoroczne, wiosenne warsztaty, pierwotnie miały odbyć się wczesną wiosną. Planowaliśmy marzec lub początek kwietnia. Z uwagi na problemy natury od nas niezależnych zmuszeni zostaliśmy by przenieść termin na początek czerwca. Oczywiście wydawało się czymś naturalnym, że również tym razem spotkanie to uatrakcyjni swoją osobą Pan Andrzej. Usiadłem do komputera by tradycyjnie napisać mail. Coś mnie skierowało wówczas na stronę Poleskiego Parku Narodowego, na której dostrzegłem smutną informację, iż przed kilkoma dniami, w maju Pan Andrzej odszedł. Informacja ta, wydawała się niemożliwa.
Warsztaty na Polesiu nie były już takie jak zawsze. Po prostu być takie nie mogły. Mimochodem, dla mnie był to czas o życiu i przemijaniu. Chodziłem po wspólnie przedeptanych ścieżkach, wspominałem wesołe sytuacje, wzrok przelotnie, jakby od niechcenia odszukiwał miniony czas, w którym Pan Andrzej otwierał Nam oraz naszym kursantom oczy, uwrażliwiał na piękno przyrody. Zapisywałem po drodze kolejne poznawane nazwy: porek brzozowy, modrzewnica zwyczajna, wroślak różnobarwny, muchomor mglejarka, pięknoróg, czernidlak kołpakowaty, gytia. Tajemnicze nazewnictwo, niezwykła wiedza. A przy tym skromność, rzadko już spotykana serdeczność.
Florysta, ekolog, ornitolog, fotografik przyrody, doskonały dydaktyk. Był absolwentem Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi UMCS w Lublinie.
Spotkało Nas ogromne szczęście i zaszczyt, że było Nam dane poznać, ale też wspólnie dopełniać się. Pamiętam, jak za pierwszym razem Pan Andrzej w rozmowie ze mną, na uwagę iż to raczej my będziemy uczyć się od Niego, zdecydowanie sprostował, że uczymy się całe życie, że czerpiemy ogromnie wiele od innych, i jest przekonany, że będą te chwile takie i dla niego.
Polesie, ścieżki Parku Narodowego będą już zawsze naznaczone dla mnie osobą Pana Andrzeja. Wspólnie przeżywaliśmy niezwykły, magiczny wręcz wschód słońca nad Jeziorem Moszne. Pamiętam, że Pan Andrzej zapisane miał w komórce zdjęcia z tego poranka. Pokazywał je innym, widoczne było wówczas szczęście tych chwil, osobliwych wspomnień.
Szczególne teraz dni. Wczoraj usłyszałem pewien zwrot, że ,,śmierć jest życiowa”. Ból, strata, odchodzenie… a przecież wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku.
Wdzięczność, pamięć, podziękowanie. Krótkie wspomnienie.
Oczywiście kolejne odwiedziny Poleskiego Parku Narodowego zakończyły się zakupem widokówki. Świt na Bagnie Bubnów. Jest we mnie opowieść o tym zdjęciu. Wprawdzie miejsce, z którego to zdjęcie wykonał Pan Andrzej jest niedostępne dla turystów, to ufam, że wiele podobnych jeszcze przed Nami.
Tak wiele drobiazgów, dla kogoś nic nie znaczących gestów. Ten pierwszy raz na Polesiu przywołuje choćby i takie wspomnienie. Pytam o dostępność znaczka metalowego z logo Parku. Lubię z odwiedzanych miejsc posiadać ślad, który wpinam później w kapelusz. Pan Andrzej podpowiada, by podjechać do budynku Dyrekcji Parku, w głównej siedzibie takowe są. Dziękujemy za informację. Wsiadamy do samochodu, to raptem kilka kilometrów. Po kilku minutach jesteśmy już w Urszulinie. Pani w okienku wita nas i podaje przygotowane znaczki. Okazuje się, że Pan Andrzej zdążył już zadzwonić i poinformować, że zaraz będziemy. Życzliwość, całe pokłady życzliwości.
Latem tego roku zaglądaliśmy w znajome miejsca. Spotykaliśmy pracowników Poleskiego Parku. Wspominaliśmy wspólnie. Z każdych ust padało stwierdzenie, że bardzo brakuje… Oczywiście trzeba zaakceptować to, co nieuniknione. Każda strata wzmacnia i zmienia. Doświadczamy przecież straty już w momencie narodzin. Strata kształtuje.
Dziękujemy Panie Andrzeju. Czujemy się wyróżnieni. Ubogacił Nas Pan sobą.
Bądź pierwszym komentującym